30 października 2018

Tęczowy... różaniec

Tęczowy Piątek był akcją skierowana do polskich szkół w celu walki z homofobią i nauki tolerancji, głównie wobec osób o innej orientacji seksualnej czy "niestandardowej płci". Pierwotnie miał się on odbywać w około 200 szkołach, jednak po reakcji Ministerstwa Edukacji Narodowej, potępieniu przez Episkopatu Polski i groźbach ze strony środowisk konserwatywnych część dyrektorów zrezygnowała z udziału w akcji. W akcji promującej tolerancję wobec inności drugiego człowieka i przekazującej wiedzę o tym, że ludzie są różni. 

Statystycznie w każdej klasie jest co najmniej jeden uczeń o innej orientacji seksualnej. Statystycznie w każdej szkole pracuje co najmniej kilka osób nieheteronormatywnych. Miałam w klasie osobę, którą znałam pod męskim imieniem, a która po uzyskaniu pełnoletności skorygowała płeć i dziś jest kobietą. Miałam nauczyciela geja. Nie wiem, czy jestem w stanie wyobrazić sobie dramaty, które przeżywali przez to, w jak nietolerancyjnym otoczeniu przyszło im się urodzić. 

Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało media i szkoły, że organizowanie Tęczowego Piątku bez zgody rodziców to łamanie prawa. Ministerstwo uznało i ogłosiło, że orientacja seksualna to "wartość", a nie fakt. Ministerstwo Edukacji zignorowało tym samym wiedzę powszechną i osiągnięcia nauki. Ministerstwo dało znać, że postawa tolerancyjna, choć ujęta w programie oświatowym, nie musi dotyczyć homoseksualistów (choć polskie prawo zakazuje dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, tak jak na płeć, wyznanie, niepełnosprawność itd.). Ministerstwo rozumie rodziców, którzy chcą uczyć dzieci, że gejów można poniżać i gnębić w szkole, jeśli ich system wartości nie zezwala na akceptację lub choćby chłodną obojętność. 

Przy okazji Tęczowego Piątku powołano się na trzy kwestie prawne. Jedna to fakt, że o działalności stowarzyszeń i organizacji na terenie szkoły musi współdecydować rada rodziców (w znanych mi przypadkach Tęczowy Piątek organizowali uczniowie lub nauczyciele, zgoda rady rodziców nie była więc wymagana). Druga, że udział ucznia we wszelkich pozaprogramowych akcjach ("tolerancja" jest w programie) musi mieć wyraźną zgodę rodzica, gdyż - i tu kłania się trzecie kwestia, wynikająca z Konstytucji - rodzice mają wyłączne prawo do decydowania o wychowaniu światopoglądowym swoich dzieci (to, że Maria Konopnicka była lesbijką, a Jarosław Iwaszkiewicz gejem to nie światopogląd, a fakty, podobnie jak fakt, że niektórzy ludzie żyją w związkach jednopłciowych, zgodnie ze swoją naturalną orientacją). 
Tą opinią MEN ukręcił sobie bicz i to nie tylko na siebie, ale i na kolejnego aktora tej tragifarsy - Episkopat Polski, który karkołomnym sądem potępił "promocję środowisk LGBT" w szkole. 

W facebookowych społecznościach "Nie chrzczę" i "Nasze dzieci nie chodzą na religię" rodzice dzieci szkolnych każdego dnia donoszą o odgórnie narzucanych szkolnych wyjściach na msze, o dniach papieskich, o święceniu tego czy owego, o celebracjach wizyt dostojników kościelnych, o rekolekcjach organizowanych w szkole, o ściennych gazetkach propagujących wierzenia katolików, balach wszystkich świętych, wykonywaniu różańców, krzyży czy portretów świętych w ramach plastyki... W szkołach, które z założenia, jako publiczne, mają być równościowe, nie dyskryminować nikogo, nie propagować żadnej religii/ideologii i szanować wyłączne prawo rodzica do wychowania światopoglądowego dziecka. W szkołach, których historyczna misja polegała na wypieraniu ciemnoty, zabobonu przez oświatę, naukę. Każdego dnia jakaś polska szkoła łamie prawo do wolności wyznania i wolności wychowania religijnego. A jednak na szkolne msze rzymskokatolickie odbywające się kosztem lekcji i bez pisemnych zgód rodziców MEN nie reaguje w mediach, podczas gdy w obliczu incydentalnej lekcji tolerancji straszy dyrektorów wyciągnięciem konsekwencji zawodowych... 

W dziwnym kraju żyjemy, gdzie system oświaty i rząd akceptują publiczną promocję ideologii, która wyklucza i potępia, a nie chcą otworzyć się na uczenie młodzieży akceptacji różnorodności i praw człowieka. 
Na szczęście piękne i odważne gesty młodzieży dają światełko nadziei na lepszy świat. 

Podobny obraz
Plakat "Przekażmy sobie znak pokoju". Kampania Przeciw Homofobii

30 września 2018

"Kler" - pierwsze wrażenia

Nie jest to recenzja i nie zawiera "spoilerów". 
To tylko krótka refleksja na gorąco po obejrzeniu "Kleru".

Wczoraj w jednym z toruńskich multipleksów wyświetlano „Kler” jedenaście razy na dużej sali, przy pełnej widowni. Publika raczej starsza, niemal nie żarła, czyli chyba kulturalna, skupiona, reagująca. Po seansie podniosły się brawa. Zastanawiałam się, ilu z tych ludzi na drugi dzień pójdzie do swojego kościoła, da na tacę, zapisze jeszcze swe bezwolne dzieci do tak skompromitowanej instytucji. Przez chwilę miałam przebłysk szaleństwa, gdy powoli schodziłam po schodach wraz z milczącym tłumem, miałam chęć wykrzyknąć im rozwiązanie. Ale sam film powinien wystarczyć tym gotowym, tym rozumnym, Smarzowski wskazał im jedyną drogę do zachowania człowieczeństwa, gdy już całej zgniłej struktury nie da się naprawić, ruszyć, zreformować. A nie da się i czas przestać się oszukiwać w tym względzie, drodzy katolicy. Kościół się nie zmieni na lepsze i jedyna droga, by było kiedykolwiek lepiej, to porzucić go. Ja zrobiłam to 20 lat temu. Nigdy wprawdzie z własnej woli nie należałam i nie należałabym do Kościoła katolickiego, ale chyba tylko to świadome przejście od bardzo złej religii do areligijności pozwoliło mi poznać siłę własnego człowieczeństwa, moralność, którą trzeba wypracować samemu, ale która ma szansę zaistnieć bez cienia obłudy, gdyż, jak mówi jeden z bohaterów "Kleru", nie można długo stać jedną nogą na pomoście, a drugą na łodzi. 
Ten film wcale Kościoła nie obraża, nie oczernia, on pokazuje rzeczywistość Kościoła, którą wszyscy znają i która nie wiedzieć czemu niektórym nie przeszkadza, podczas gdy obłuda, oszustwo, fałsz musi przeszkadzać, musi budzić niezgodę! Jest w tej prostej, niemal znanej nam wszystkim opowieści wielkie pragnienie, by człowiek w momencie, gdy staje przed pokusą, przed sprawdzianem, przed decyzją, która może go kosztować wszystko, okazywał się Człowiekiem a nie sk*rwysynem, bo choć to ten drugi z perspektywy interesów najczęściej wygrywa, to moralnym zwycięzcą jest pierwszy. W poprzednich filmach Smarzowski nie wierzył za bardzo w Człowieka, pokazywał zło, które jest w nas i które historia wydobywa raz po raz na powierzchnię. Ale w tym obrazie jest  nadzieja i wiara w siłę moralną Człowieka. 
Gdybyśmy żyli w innym klimacie społeczno-politycznym, ten film mógłby stanowić pewne zbiorowe katharsis, rozpocząć ważną debatę publiczną, ale obawiam się, że Polacy nie dojrzeli do rewolucji światopoglądowej i będą jeszcze długo tkwić w obłudzie i przymykać oko na zło i głupotę. Hipokryzja, dokarmiana przez wieki zarówno przez Kościół, jak i kolejne polityczne propagandy, stała się u nas cechą narodową. Nie wiem, jak leczy się z hipokryzji, ale budzące refleksję kino może być dobrym początkiem...

13 listopada 2017

Świecka szkoła i prawa rodziców

Jakbyś się czuł wyznawco Chrystusa, gdybym jako nauczycielka powiedziała Twojemu przedszkolakowi, że opowieść o narodzinach Jezuska to zwykła bajeczka, że Jezus nie był żadnym bogiem albo że wcale nie istniał? Jakbyś się czuł wierzący w Boga (i jego antytezę) katoliku, gdybym bawiła się z twoim dzieckiem w odwracanie i niszczenie krzyży? Albo pozawiązywałabym dzieciom tefiliny (tak, ty nawet możesz nie wiedzieć co to) i tałesy i nauczyła faktycznej treści przykazań, jakie dostał biblijny Żyd Mojżesz od Jahwe? Albo niegrzecznym mówiłbym, że po śmierci zostaną dżdżownicą, a jak będą mnie słuchać, to może kiedyś odrodzą się jako Budda? Albo gdybyśmy wyznaczyli przy pomocy kompasu położenie Mekki i pomodlili się po arabsku do Allaha na malutkich dywanikach (kompasy i dywaniki proszę przynieść na jutro!)? No bo co to wszystko komu szkodzi?
Nie dość działa wyobraźnia? To może tak: a jakbym twojemu uczulonemu na orzechy i kakao dziecku dała czekoladę z orzechami, bo wszystkie dzieci częstuję po równo, więc tak głupio i jemu nie dać, a w końcu czy raz jeden może zaszkodzić?
Nie sprzeciwiałbyś się? Nie złościł? Nie oburzał?
To dlaczego, kiedy jako matka proszę w świeckiej, publicznej placówce oświatowej o nieindoktrynowanie mojego dziecka treściami godzącymi w mój światopogląd, uważasz mnie za „stwarzającą problemy” i „szukającą dziury w całym”? Nie mam prawa oburzać się, gdy moje dziecko zostaje zabrane bez pytania mnie o zgodę na rzymskokatolicką mszę, albo kiedy ma na plastyce wykonać rzymskokatolicki krzyż, albo kiedy ma wziąć udział w scenicznej afirmacji narodzin zbawiciela i wielbić w słowach świętą rodzinę? To nie jest moja wiara, jak twoją nie jest buddyzm, judaizm, islam i setki innych… Mówisz, że to przecież mu nie szkodzi – jedne dzieci jedzą słodycze albo mięso, bo taka jest wola rodziców, inne nie, a ty nie masz prawa mówić rodzicowi „ale co to szkodzi, niech zje”. Jednym dzieciom rodzice wkładają od urodzenia do głowy wiarę w siły nadprzyrodzone i mówią, że to nic nie szkodzi, a inni uważają, że to jednak bardzo szkodzi, szczególnie nieświadomym dzieciom. I polskie prawo jednym i drugim daje niepodzielną władzę wobec swoich dzieci, aby o takich sprawach decydować.
Poza nienaruszalnością roli rodzica w kwestii wychowania religijnego, polskie przedszkola i szkoły publiczne muszą też stosować się do konstytucyjnej zasady neutralności światopoglądowej, nie powinny promować żadnej z religii, gdyż tylko w ten sposób żadnej nie będą dyskryminowały. W wielu placówkach tak jednak nie jest. Stawia to rodziców niekatolickich przed bardzo trudnymi dylematami – czy dziecka nie posłać do szkoły/przedszkola, czy pozwolić faszerować je treściami, które uważam za szkodliwe? Czy zwrócić nauczycielowi uwagę i narazić się na jego nieprzyjemną reakcję, czy stosować jakieś niewygodne uniki? Dzieci niekatolickie są narażone na ostracyzm, izolację, dyskryminację tylko dlatego, że nauczyciele nie widzą niczego niestosownego w forsowaniu własnych wierzeń w programie nauczania. 
A wystarczyłoby tak niewiele – postępować zgodnie z prawem i zachować bezstronność religijną, zostawiając wychowanie dzieci w tym zakresie rodzicom. 


Konstytucja RP
Art 25.
1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione.
2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (...)
Art. 48. Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Art. 53. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami.


07 października 2017

Publiczna rozgłośnia katolicka, czyli modlitwa jest dobra na wszystko

Od kiedy moje ulubione radio zamieniło się w rozgłośnię katolicką, dociera do mnie znacznie więcej religijnych treści niż bym chciała. Dzisiaj radiowa Jedynka, medium publiczne, na które abonament płacić mają wszyscy Polacy, calutki dzień spędziła na modlitwie. Łączono się co chwila z miejscami, gdzie odmawia się Różaniec do Granic. Może byłoby to do zniesienia, gdyby nie fakt, że na dokładkę program krajoznawczy był dziś z wizytą w Gietrzwałdzie, miejscu cudu i kultu maryjnego, a popołudniowa rozmowa kobiet dotyczyła biografii świętych. Cały dzień nie było chwili wytchnienia od promocji katolicyzmu. Powiecie - trzeba było wyłączyć i nie słuchać. Ano, można było, ale ja jestem człowiek ciekawy przemian w kulturze, działania polityki, propagandy, mediów, ludzkich umysłów i nie mogłam sobie darować.
Słucham o polskich lotniskach, które włączyły się w różańcową akcję... i myślę sobie, czy jeśli adwentyści dnia siódmego albo muzułmanie zechcą zrobić imprezę religijną w publicznym porcie lotniczym, to dyrekcja pozwoli tak samo ochoczo. No teraz to już musi. Żaden światopogląd wszak nie może być w Polsce promowany ani żaden dyskryminowany przez władze i podmioty o charakterze publicznym. Tak mówi Konstytucja, której zmiany Prezydent RP konsultował dziś z katolickimi prawnikami, biorącymi udział w pielgrzymce prawników na Jasną Górę. Zdziwiłby się może jakiś konstytucjonalista, co robi prezydent świeckiego państwa na takiej pielgrzymce. Ano, konsultuje zmianę przepisów, które mu tego zabraniają. Dalej słucham o zniżkach dla modlących się w transporcie publicznym, kto jedzie odmawiać dziś różaniec - pojedzie za złotówkę. Słucham, jak wypowiadają się uczestnicy gry w omodlenie Polski, wierzący, że swoją modlitwą zapewnią nam pokój i ocalą Polskę przed upadkiem moralnym. Jakże symboliczna staje się ta straż na granicy - żadnych obcych, oplećmy naszość różańcem, uszczelnijmy, nie wpuśćmy złego, jak mury średniowiecznej twierdzy z całą swoją otoczką mistyczną. 
Słucham "cała Polska się modli", "jutro usłyszyMY w kościele"... Słucham dziennikarzy traktujących odmawianie paciorków na koralikach jako metodę skutecznego działania, jako sprawdzone praxis wywołujące pożądane skutki. 
A potem słucham o tych świętych, o tym, żeby nie mylić nigdy świętości z humanitaryzmem (czy humanizmem być powinno raczej), bo to jednak głównie relacja z Bogiem, ta świętość. No i panie zaczynają mówić o "słudze bożej", Stanisławie Leszczyńskiej, że tak się modliła o swoją dobrą pracę położnej, tak ją Maryja ukochała, że żadne dziecko jej nie zmarło przy porodzie, nawet w obozie Birkenau ona odbierała dzieci bez komplikacji, rodziły się takie zdrowe, takie żywe, bo to Matka Boska sprawiła za sprawą modlitwy Stanisławy o powodzenie w zawodzie... panie nie wspominają słowem o tym, że albo się Stanisława poza modlitwą o sprawy zawodowe nie modliła o nic więcej, albo coś tam nie działało jednak, skoro Matka Boska pozwalała rodzić się zdrowym dzieciom ku satysfakcji położnej i mordować te zdrowe, sprawne dzieci Niemcom chwilę potem...
Zawsze bardzo mnie cieszą zapisy o obrazie uczuć religijnych. Bo co to są za obrażalskie uczucia? Jak można uczucia obrazić? Bycie obrażonym to jest jakieś uczucie. Ale nie da się obrazić uczuć, a człowiek może się poczuć obrażony, gdy ktoś dotknie jego przekonań i je podważy. Może się czepiam sformułowań. Możemy się zgodzić, że gdy się podepcze czyjeś przekonanie, wyśmieje je, zakwestionuje, to ktoś czuje się źle. Prawda? Nie wiem, czy to wykroczenie dla sądu, zbyt to subiektywne i niesprawdzalne. Nie pozwę więc nikogo za gwałt na moich przekonaniach i podeptanie mojej wiary w ludzki rozum, której dokonało dziś publiczne medium. Dobrze, że nie jestem obrażalska, a na pewno nie mam obrażalskich uczuć. Jestem zwyczajnie smutna i tak odrobinkę przerażona... 
A po cichutku marzę o audycji, która zamiast skuteczności modlitwy (skutecznej tylko dla modlącego się i to nie bardziej niż dla innego joga czy słuchanie ulubionej muzyki), będzie promowała niepodważalną moc logiki i nauki.


DMJ

02 października 2017

Mamy rok!


Rok temu odbył się Czarny Protest. Kobiety w całej Polsce strajkowały przeciwko ingerencji w ich wybory prokreacyjne i życiowe. Domagały się troski o swoje zdrowie i zaprzestanie przez władzę forsowania światopoglądu opartego na nauce Kościoła Rzymskokatolickiego w systemie prawnym. Protest postulował faktyczne oddzielenie państwa od Kościoła, które w Polsce jest czysto teoretyczne. 
Tego dnia trzy ateistki, matki i kulturoznawczynie, Marta Mentecka, Katarzyna Poniecka i Dorota Mentecka-Janek w wyniku własnego gniewnego protestu powołały do życia grupę facebookową "Nie chrzczę - droga do świeckiego państwa", aby nakłonić polskie rodziny do zerwania z obłudą, do wzięcia spraw w swoje ręce i podejmowania decyzji życiowych bez związku z Kościołem Rzymskokatolickim, jeśli ich światopogląd okazuje się tak bardzo różny od nauk religijnych. Niechrzczenie dzieci, nieposyłanie ich na lekcje religii, zaniechanie sakramentów, także kościelnej oprawy ślubów, symboliczne zrywanie więzi z religią przez akty wystąpienia, zaprzestanie wspierania Kościoła finansowo - uznałyśmy za jedyną skuteczną drogę, aby w Polsce przestał dominować światopogląd krzywdzący dla mniejszości religijnych, kulturowych, seksualnych, światopoglądowych, a przede wszystkim dla polskich kobiet. To jedyny sposób na zerwanie z dwulicowością, jaka dominuje nie tylko w życiu osobistym wielu Polaków, ale w naszej rzeczywistości społecznej, prawnej i politycznej. Nasycony gorzką ironią, żartobliwy dialog doprowadził do założenia grupy dyskusyjnej, grupy wsparcia, grupy dążenia do autentycznie świeckiego państwa gwarantującego równość światopoglądową.
Przez ten rok ponad 4200 osób, potwierdziło, że osobiste decyzje, każdy mały kroczek pojedynczej osoby, oddolny gest jednej rodziny to cenny kamyk na drodze do społeczeństwa bardziej tolerancyjnego, świadomego, pokojowego, lepszego. Wierzymy (skoro teiści mawiają, że nawet ateiści też w coś wierzą), że takiego się doczekamy! 
Rozmiary i oddziaływania grupy przekroczyły nasze najśmielsze oczekiwania z 3.10.2016 roku i zmusiły do faktycznego zaangażowania w walkę o świeckie państwo i racjonalne społeczeństwo. Grupa złożona z kilkorga znajomych stała się jedną z najprężniej działających i największych grup laickich w polskim internecie.
Nie licząc kilku przykrych epizodów, udało nam się utrzymać oczekiwany poziom kultury dyskusji i zawartości merytorycznej. Nie byłoby tak bez zaangażowania współadministratorów dzielnie moderujących treści, ale przede wszystkim bez tych wszystkich, którzy nie zapominają o nas, zamieszczają ciekawe treści oraz chętnie wspierają dobrymi radami osoby potrzebujące wsparcia, bez wszystkim, którzy mieli odwagę swoimi wypowiedziami promować nasze postulaty w mediach (przez ten rok doczekaliśmy się kilku artykułów prasowych i jednego programu TV). 
Dziękujemy wszystkim członkom grupy za ich mądre wybory życiowe, za konsekwencję i wierność sobie, za walkę, którą toczycie w swoich rodzinach, szkołach swoich dzieci, mediach społecznościowych, aby pokazać, że świat nie jest jednolity, a ludzie nie mówią jednym głosem i choć różnią się, to mogą robić to prawomyślnie i pokojowo.

DMJ

15 września 2017

Katecheza szkodzi zdrowiu!

Kiedyś usłyszałam od pewnej dyrektorki przedszkola, że u niej w placówce wszystkie dzieci chodzą na religię, nawet te "agnostyków", bo co to komu szkodzi? Przychodzi miły pan z gitarą i śpiewa 3-latkom o Jezusie. Wielu rodziców uważa, że katecheza to przedmiot pożyteczny, a na pewno nieszkodliwy i nawet ci, którzy nie praktykują religii, a często w ogóle nie wierzą w nauki Kościoła, chętnie posyłają swoje dziecko na zajęcia indoktrynacji katolickiej. Jak wielu z nich wie, że na tej lekcji dzieci nie uczą się jedynie modlitw i opowieści biblijnych? Jak wielu z nich przejrzało treści podręcznika i zapoznało się z osobą katechety, który jako jedyny nauczyciel w szkole podlega merytorycznie jedynie władzom kościelnym, a nie systemowi oświaty (choć pensję pobiera z budżetu świeckiego państwa)? 
Na początku tego roku szkolnego głośno było w mediach społecznościowych na temat podręcznika W blasku Bożej prawdy wydanego przez wydawnictwo Jedność. Książka przesycona treściami rasistowskimi i homofobicznymi, serwując nieprawdziwe statystyki, buduje postawę ksenofobiczną, uczy nietolerancji i wiary w fałszywe informacje udające fakty. Zbulwersowani rodzice cytowali, że: "Małżeństwa mieszane często zawodzą (z Arabami rozpadają się prawie wszystkie, z Murzynami około 75 proc.) o wiele szybciej niż te z jednego kręgu kulturowego." Dlaczego i po co taka treść (z argumentem wyssanym z palca) znalazła się w podręczniku do katechezy? 
Podręcznik zawiera też elementy wychowania seksualnego w duchu katolickim. Masturbacja (jak wiemy za sprawą medycyny i psychologii będąca naturalną czynnością seksualna człowieka, szczególnie w okresie pokwitania) została nazwana „grzechem jeszcze większym od bomby atomowej”. Sądy o antykoncepcją są równie nienaukowe: „prezerwatywy to prosta droga do poważnych zapaleń prącia, a poza tym są nieskuteczne”, zaś kobieta, która stosuje antykoncepcję „robi ze swojej macicy śmietnik”. Podobnie potraktowany jest  w podręczniku homoseksualizm, jako spaczenie mające zawsze traumatyczne podstawy i dające się wyleczyć za pomocą Jezusa.
Podręcznik dla 5-latków tego samego wydawcy uczy dzieci tradycyjnego podziału ról - tata dąży do świętości, naprawiając auto, a mama, zamiatając podłogę. Najciekawsze dla psychologów dziecięcych wydaje się jednak zadanie, które można by śmiało nazwać "Ukrzyżuj sobie Jezusa" - pod rymowanką mówiącą o tym, że Jezus nie był niczemu winny, a cierpiał i umarł za Twoje czyny, rysunkowemu Jezusowi należy dorysować krzyż. Kreatywny katecheta może rozszerzyć polecenie i kazać połączyć koronę cierniową oraz gwoździe z właściwymi częściami ciała. 
Plastikowa religia, Marianela Perelli i Pool Paolini
Co do części ciała, to podręcznik dla klasy trzeciej szkoły podstawowej w formie rebusu uczy, żeby nie patrzeć, nie myśleć i nie mówić o "zakrytych częściach ciała". I tu młodemu umysłowi grozi nie tylko problem natury seksualnej, ale też logicznej! 
Tak wygląda wychowanie katolickie młodzieży w polskiej świeckiej szkole za pieniądze podatników. Rodzice są oburzeni. Tylko czym? Średniowiecznością ideologii, niebezpiecznej dla zdrowia psychicznego młodego człowieka i nieprzystającej do współczesnej kultury? Czego się domagają? Fundamentalnych zmian katolicyzmu? Przecież zarówno zakaz stosowania antykoncepcji, całkowita nietolerancja dla osób homoseksualnych czy związków z reprezentantami islamu, nauka chorobliwej wstydliwości czy wpajanie poczucia winy wynikają bezpośrednio z nauk Kościoła Rzymskokatolickiego. To ich religia, ich wiara. Tego chcą uczyć swoje dzieci, zapisując je na katechezę. 
A może zamiast bulwersowania się treścią książek do religii, rodzice powinni przemyśleć sprzeczność w swojej postawie życiowej i nie potrafiąc zgodzić się na zawartą w podręczniku mowę nienawiści, krzewienie kłamstw pseudonaukowych oraz wichrowanie psychiki i naturalnej seksualności dzieci, po prostu odejść od Kościoła i przestać krzywić dzieci przez udział w katechezie? Katolik nie stosuje antykoncepcji, nie masturbuje się, nie uprawia seksu pozamałżeńskiego, nie rozwodzi i nie popiera związków gejowskich - jeśli uważasz, że to nieżyciowe, niepraktyczne, niemądre, trudne do zaakceptowania, chyba czas powiedzieć sobie: nie jestem katolikiem i uwolnić swoje dzieci od tej dwulicowej postawy.
Lekcje religii są nieobowiązkowe, a wypisanie z nich, nie skutkuje żadnymi konsekwencjami ze strony systemu oświaty. Zajmują one w planie aż dwie jednostki lekcyjne, które można dzieciom odjąć lub zastąpić czymś pożyteczniejszym. Religia odbywa się w szkole tylko na życzenie rodziców, obciążając budżet państwa. Gdy rodzice życzenia nie wyrażą, środki te będzie można przeznaczyć na dodatkowe lekcje języka obcego albo przegląd dentystyczny. Rezygnacja z lekcji religii - to chyba prostsze rozwiązanie niż reforma Kościoła.

14 września 2017

Problemy z religią w szkole

Zaczął się rok szkolny, a wraz z nim powraca problem przestrzegania zasad dotyczących organizacji lekcji religii i etyki w szkołach i przedszkolach publicznych.  

Przypominamy więc zasady i prosimy nauczycieli i rodziców o egzekwowanie obowiązujących przepisów:

  • religia/etyka w żadnej polskiej szkole publicznej nie są przedmiotami obowiązkowym;
  • religia i etyka powinny zostać umieszczone w planie lekcyjnym tak, by umożliwić chętnym uczestniczenie w obu tych przedmiotach; umieszczenie etyki i religii na początku lub końcu lekcji wynika z dobrej woli dyrekcji i właściwego rozpoznania warunków w danym przypadku;
  • liczba godzin religii w planie to 2 lekcyjne w tygodniu (można wnioskować o zmniejszenie tej liczby do biskupa - w przypadku religii rzymskokatolickiej - z powodu braku sal, przeładowanego planu, braku katechety), liczbę godzin etyki ustala dyrekcja szkoły;
  • etykę/religię (dowolnego wyznania) szkoła musi zorganizować na swoim terenie, gdy co najmniej 7 uczniów szkoły wyrazi chęć uczestniczenia w niej, natomiast przy choćby jednym chętnym organizuje się zajęcia międzyszkolne (przy dobrej woli dyrekcji także wewnątrzszkolne);
  • rodzic lub pełnoletni uczeń wyraża pisemne życzenie uczestnictwa w lekcjach religii/etyki;
  • raz złożone oświadczenie o uczestnictwie, nie musi być ponawiane z każdym nowym rokiem szkolnym;
  • zbieranie oświadczeń o tym, że uczeń nie będzie chodził na religię, zmuszanie rodzica do pisania zwolnienia z religii jest niezgodne z konstytucją,
  • dziecko można w dowolnym momencie roku szkolnego wypisać (składając pisemne oświadczenie) z tych przedmiotów lub zapisać na nie bez konsekwencji ze strony systemu oświaty;
  • dziecko niechodzące na religię musi mieć zapewnioną opiekę poza salą, w której odbywa się katecheza;
  • wyjście ze szkoły starszego dziecka, które zwyczajowo samo wraca do domu, po skończeniu obowiązkowych zajęć, w czasie, gdy inne dzieci mają religię, nie wymaga dodatkowej zgody rodzica;
  • ocena z religii/etyki liczy się do średniej, ale nie ma wpływu na promocję do kolejnej klasy;
  • uczeń nieuczęszczający na żaden z tych przedmiotów ma wpisywaną kreskę w miejscu oceny na świadectwie, formuła "zwolniony" jest niedopuszczalna;
  • w dzienniku, także elektronicznym, nie ma prawa być wpisywana nieobecność usprawiedliwiona ani zwolnienie na lekcjach religii, jeśli dziecko na nie nie zostało zapisane (nauczyciel lub administrator e-dziennika jest zobowiązany do zrobienia osobnych klas wirtualnych dla przedmiotów dodatkowych w tym religii i etyki), ani w planie lekcji, ani we frekwencji waszych dzieci nie powinna wyświetlać się religia;

Wszelkie wątpliwość należy wyjaśniać w oparciu o Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach publicznych wraz z późniejszymi zmianami. 

W przypadku przejawów łamania przepisów przez szkołę należy kontaktować się z właściwym kuratorium i Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Polecamy także interwencyjną działalność fundacji Wolność od Religii, która prowadzi akcję "Równość w Szkole" oraz facebookową grupą wsparcia "Nasze dzieci nie chodzą na religię".