16 grudnia 2016

Świętujcie ateiści!

W Polsce Święta Bożego Narodzenia to wyjątkowy czas - czas wolnego od pracy, czas rodzinnych spotkań, wypraw do krewnych, pełen smacznych dań, na które czeka się cały rok, różnych klimatycznych elementów obrzędowych i dekoracyjnych, potężnej konsumpcji, prezentów, twórczości artystycznej... Święta dadzą się lubić. 

Święta dadzą się też bez problemu pozbawić warstwy religijnej, nic nie tracąc na swoim uroku. Wszelkie symbole i elementy, które kojarzymy z Bożym Narodzeniem, od choinki z bombkami, przez sianko pod obrusem, puste nakrycie na stole, prezenty, dzielenie się chlebem-opłatkiem, po nocne czuwanie (pasterkę) pochodzi bowiem z tradycji przedchrześcijańskich, z religii "pogańskich" zastanych na terenie Europy i wytępionych przez Kościół Katolicki. To do czego ludzie byli przywiązani, co lubili, bo było tradycją, nie dało się wyplenić, musiało więc zostać zaanektowane przez Kościół i zostać uznane za własne. Nawet data rzekomych narodzin Jezusa została ustanowiona tak, aby pokryć stare obrzędy związane z przesileniem zimowym - silne i magiczne święta, które fundują nam klimat bożonarodzeniowy po dziś dzień.

Bardzo łatwo przychodzi katolikom odmawiać prawa innym do obchodzenia tego święta. Wynika to pewnie z ich niewiedzy co do tego, że przesilenie zimowe (m.in. święta Jule, Święte Gody, Saturnalia) świętowane było w każdej kulturze i religii jaka istniała wcześniej. No dobrze, ale jakie prawo mają świętować ateiści?

Ateiści nie wierzą w bogów, nie wierzą w żadne siły mistyczne, ani w te, które kazały dawnym Słowianom czy Celtom bać się zwycięstwa nocy i modlić się o narodziny światła, ani w te, które każą wierzyć w zbawienie. Jakie więc mają prawo celebrować tego rodzaju czas niezwykły, który ma przyczyny w irracjonalnych strachach i magicznych pobudkach? 

Pozwala im na to to samo prawo, które pozwala im chodzić na bale halloweenowe, puszczać wianki w Noc Kupały czy lać wosk w Andrzejki - prawo do zabawy, prawo do czasu innego niż codzienność, prawo do zawieszenia zwyczajności. Tak jak żaden ateista nie wierzy w szatańską moc lampionu z dyni, jak nie wierzy w możliwość wywróżenia sobie męża, tak nie wierzy w konieczność odczarowania wiecznej nocy ani w wartość narodzin człowieka, którego okrzyknięto bogiem. I to jest właśnie najpiękniejsze świętowanie, jakie można sobie wyobrazić, gdyż jest ono najprzyjemniejsze, nieodnoszące się do strachu i poczucia winy, do pojęcia grzechu i ofiary, całkowicie zmysłowe, rozkoszne dla nosa, kubków smakowych i słuchu, oparte na kontakcie z drugim człowiekiem, na radości z czasu wolnego, czasu z rodziną, obdarowywania i dzielenia się.

To, że ateiści sięgają do symboli uważanych przez katolików za ich własne, a skradzionych przecież pradawnym kulturom, odbywa się na mocy tradycji, a nie prawdy religijnej. Każdy naród, każda kultura ma swoje odrębne zwyczaje bożonarodzeniowe, tak jak ma swoje zwyczaje wielkanocne i dotyczące świąt zmarłych, gdyż wszystkie te święta były obchodzone, a symbole używane na długo przed nadejściem chrześcijaństwa.

Dlatego, katoliku, zanim kiedykolwiek zaszydzisz z ateisty, że kupuje karpie (wigilijne przepisy nań wywodzą się z kuchni żydowskiej) i czekoladowe mikołaje (zafundowane przez coca-colę), że ubiera choinkę (święte drzewo germańskie i celtyckie, na którym według niektórych źródeł wieszano "ludzkie bombki" oraz słowiańska podłaźniczka) lub kładzie pusty talerz dla wędrowca (słowiański kult zmarłych) dowiedz się więcej o pochodzeniu tych zwyczajów i przemyśl, dlaczego Kościół po wiekach walki z nimi, musiał poddać się i pozwolić je kultywować.

A Ty, ateisto nie bój się bawić w dni, które urzędowo są wolne od pracy. Wszak folklor jest bardzo modny i uroczy, a czymże są te wszystkie elementy tradycji, w których magiczną moc żaden umysł racjonalny nie może wierzyć, jeśli nie zwykłym folklorem?  


Dorota Mentecka-Janek

05 grudnia 2016

Dlaczego warto chodzić na etykę?

Etyka to dodatkowy przedmiot szkolny. Etyka to dział filozofii zajmujący się rozważaniem postaw moralnych, różnych systemów wartości i sposób ich tworzenia.

Etyka w moim liceum odbywała się późnym popołudniem i choć pan Marek Nowosad, dziennikarz, który ją prowadził, nie był srogi w egzekwowaniu obecności, to na międzyklasową etykę wszyscy zapisani chodzili z chęcią. Późnym popołudniem, kilka godzin po lekcjach, bez obowiązku uczęszczania... Po co? - ktoś zapyta. Wtedy kusiła nas zapewne atmosfera i rzadko spotykane w szkolnictwie podejście nauczyciela do ucznia, który słuchał, szanował, był ciekawy myśli każdego z nas i wydawał się czerpać z nas tyle samo, co my z niego. Dziś wiem jeszcze, że był to najbardziej rozwijający i potrzebny przedmiot w całej naszej edukacji i wychowaniu.

W wieku nastu lat, gdy budowała się tożsamość, samodzielność myślenia, system wartości, ta lekcja była naszym ważnym bodźcem, naszym przymusem do rozważań, poddawania analizie, krytyce, poszukiwania odpowiedzi, rozumienia różnorodności... Tam nic nie było podane na tacy, nauczyciela nie wydawał sądów, nie prezentował gotowych ideologii. On rzucał temat lub pytanie i czekał na nasze myśli, na nasze kreowania, na nasze dyskusje, kłótnie, wymysły, wymiany poglądów i obserwacji. Stawał się moderatorem debaty etycznej w grupie nastolatków. Czasem proponował jakieś gry, zadania pomagające poznać siebie i zrozumieć innych. Zadawał nam mnóstwo prac do domu, które rozkładały na czynniki pierwsze całych nas, wymagały bowiem analizy naszych relacji z ludźmi, obserwacji społeczeństwa, introspekcji, rozmów z bliskimi, szczerości i samodzielności. Kiedyś rzucił nam na żywioł polityka (wtedy posła, a wcześniej prezydenta Elbląga, Witolda Gintowta-Dziewałtowskiego), abyśmy zadali mu nurtujące nas pytania o etykę jego zawodu. Innym razem skłonił nas do odkrycia tego, jak nasi rodzice fundowali naszą osobowość przez wychowanie. Podejmowaliśmy tematy drażliwe i medialne, jak eutanazja czy aborcja, ale i te dotyczące każdego z nas, jak nasze własne postawy rówieśnicze, nasze plany na życie i założenia, co do ich realizacji. 

Obecnie moja córka ma etykę w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Uczy się o emocjach i zachowaniach, o różnorodności i tolerancji, o dbaniu o środowisko, o potrzebach wynikających z posiadania ciała, rozumu i uczuć, o szacunku wobec ludzi i świata, o walce ze słabościami... wszystko przez zabawę, bajki, rysunki, grafy. Adekwatnie do wieku. 

Etykę można też prowadzić przez przegląd zmieniających się w dziejach poglądów filozoficznych. Można skupić się na uczestnictwie w kulturze, czyli relacjach i miejscu jednostki w społeczeństwie. Można wyjść od psychologii i zrobić z niej trening osobowości, uczący autoanalizy i zachowań wobec innych w różnych sytuacjach. Można uczyć etyki przy pomocy religioznawstwa, kulturoznawstwa i antropologii kulturowej. Można skupić się na praktyce i działaniach wolontariackich, w celu budowania postaw obywatelskich. Można rozważać wielkie dylematy bioetyczne, polityczne czy historyczne, jakie nas obchodzą w obecnych czasach. Sposobów na prowadzenie zajęć etyki jest tyle, co nauczycieli. Trzeba jednak wiedzieć, że to bardzo pożyteczny przedmiot, który dobrze prowadzony uczy myśleć i buduje postawy świadome i społeczne. Nie stawiajmy go więc w opozycji do religii, ale doceńmy jego odrębność i twórzmy w szkołach takie warunki, żeby zachęcić jak największą liczbę uczniów do uczestnictwa w tych zajęciach. 

Obecnie na zajęcia etyki może zostać zapisany każdy uczeń, także uczęszczający na religię. Oceny z tych przedmiotów są niezależne i tak też muszą być oba te nieobowiązkowe zajęcia traktowane przy układaniu planu lekcji. Szkoła ma obowiązek organizacji lekcji etyki na żądanie rodziców lub pełnoletnich uczniów.

Materiały promocyjne fundacji wolność od religii.


Dorota Mentecka-Janek

28 listopada 2016

Z wykopalisk wymarłej cywilizacji homo sapiens

W instytucie badawczym Wielki Magister Archeologii Stosowanej siedział właśnie nad zdjęciami fragmentów budowli dawnej cywilizacji homo sapiens. Mimo długich wieków studiów, nadal nie umiał zrozumieć życia tych dziwnych istot, po których niemal nic nie zostało w ziemskim pyle. Jego własny gatunek, homo nieznajomo, wydawał mu się daleko bardziej racjonalny, lepiej rozwinięty, ale zarazem nie tak skomplikowany. Nie umiał jednak wykluczyć, że jest w stanie nauczyć się czegoś, dzięki badaniu szczątków poprzedników, którzy przed milionami lat panowali na tej urodziwej planecie, komplikując wszystko do granic absurdu. Zamyślił się właśnie nad jakimś artefaktem nieznanego mu przeznaczenia, gdy do gabinetu wparował niesamowicie podniecony dziejokop, Kornelius w fioletowym fartuchu.

- W wykopaliskach prowadzonych na gruzach cywilizacji homo sapiens znaleźliśmy w końcu dowód, że była to kultura piśmienna!

- Znakomicie! Tak przypuszczaliśmy! Co odkryliście?

- Trzy różne dokumenty. Pierwszy to zaledwie nadpalona kartka mówiąca o jakimś Platonie, który musiał być czymś w rodzaju mędrca, autorytetu. Strzępek zawiera bardzo cenne informacje, które są dla nas przełomowe w badaniu cywilizacji naszych przodków. Otóż okazuje się, że kierowali się oni w życiu trzema zasadami – dobrem, pięknem i prawdą. 

- A cóż znaczyły te pojęcia?

- Rozszyfrowaliśmy, że dobro to postępowanie zgodnie z normami, mające przynosić maksimum pożytku, nie czynić zaś szkody. Piękno wiąże się ze zmysłowym odbieraniem świata, piękne jest to, co cechuje proporcjonalność, harmonia, stosowność i umiar. Zaś prawda to zgodność stwierdzeń z faktycznym stanem rzeczy. 

- O, to ciekawe... Cóż jeszcze głosił ten Platon? 

- Nie wiemy. Reszta dzieła spłonęła. Ale mamy jeszcze dwie księgi! I to całe! Bardzo obszerne. Przebadaliśmy je i chyba znaleźliśmy fundament kultury homo sapiens!!!

- Moja ciekawość sięga zenitu, a radość rozsadza mnie! Opowiadaj!

- Otóż mamy księgę, pełną mitycznych wierzeń, której główną postacią jest człowiek - niepozorny, dokonujący jednak wielkich czynów. Księga pełna jest opisów rzeczy, które bez wątpienia homo sapiens uznawali za piękne, bo nawet nam łechcą mile zmysły. Nie mamy też powodów, by zarzucać sapiensom niezgodność treści księgi z prawdą, a na pewno nic, co odkryliśmy do tej pory nie przeczy prawu do takich ich wierzeń. Co jednak najistotniejsze – dobro wygrywa tu ze złem w całej okazałości! Na okładce książki widnieją symbole, które możemy uznać za sprawą zgromadzonych do tej pory danych za podniosłe, być może wskazujące na kult religijny. Wiesz, o Wielki Magistrze, jak sapiensowie cenili sobie złoto, ten mało praktyczny pierwiastek dający żółty blask, wiesz również, co symbolizowało dla nich oko, a nade wszystko, jak byli zwariowani na punkcie tej banalnej figury, jaką jest koło. Uważali ją za doskonałą! Otóż na okładce księgi widnieje złoty okrąg z okiem w środku oraz tytuł, będący przypuszczalnie nazwą ich bóstwa, Lord of the Rings, czyli, na ile umiemy to dobrze przetłumaczyć - Pan Kółek

- To wiekopomne odkrycie, Korneliusie! Jakże się cieszę, że doczekałem tego dnia! No a trzecia księga?

- Trzecia księga była dla nas twardym orzechem do zgryzienia. Pozostaje ona bowiem w sprzeczności z pozostałymi dwoma źródłami. Pełno w niej rzeczy nie-pięknych, nie-dobrych i nie-prawdziwych. Zdaje się przeczyć rozumowi na każdym kroku. Ofiary, jakie ponoszą w niej ludzie są bezzasadne. Okrucieństwo, jakie opisuje jest nieznane nam z żadnej zbadanej cywilizacji. Po poznaniu poprzednich dwóch, zwątpiliśmy nawet, czy to na pewno dzieło homo sapiens. Występuje w nim bóstwo złe i łaknące krwi, które morduje całe miasta, rodziny, nawet dzieci. Mnóstwo tu przemocy, szczególnie wobec samic gatunku sapiens, niewoli, więzienia, zniszczenia... Cała księga jest bardzo niespójna, chaotyczna. Jest tu bardzo dużo praw zupełnie niepraktycznych społecznie i ekonomicznie, i z naszych wykopalisk wiemy, że nieprzestrzeganych przez homo sapiens. Nie możemy więc przypuszczać, że ludzie brali tę książkę na serio. Może w ogóle była mało znana, niepopularna, albo były to jakieś bujdy, wymysły. Pod koniec występuje tam opowieść o człowieku, który może nawet pasowałby do tych zasad Platona, ale zostaje poddany okrutnym torturom i mordowi, które zdają się być głównym sensem jego życia i o które sam się prosił. Potem występuje jeszcze potworny opis końca świata, taka chorobliwa fantazja, która przewyższa swą brzydotą prawdziwy kres kultury sapiensów... Na okładce zaś widnieje krzyż, czyli dwa odcinki przecinające się pod kątem prostym, a tu - narzędzie kaźni, na którym ginie jeden z setek bohaterów tej książki. Uważamy, że to jest wytwór wyobraźni, fantazja, odbiegająca od stanu faktycznego, więc zupełnie nieprawdziwa. 

- To interesujące. A czy rozważyliście hipotezę, że w cywilizacji homo sapiens mogły istnieć różne kultury? I że to za sprawą konfliktu doszło do unicestwienia całego gatunku?

- Konfliktu między wyznawcami dobra-piękna-prawdy a wyznawcami morderczego bóstwa?  

- Jest to jakaś hipoteza. Być może dalsze wykopaliska powiedzą nam czy prawdziwa...

Wielki Magister spojrzał zamyślony na fotografie artefaktów leżące przed nim na stole. Wzrok jego spoczął na zdjęciu ukazującym niedawno wykopany obiekt – drzwi z przyczepionym do nich małym błyszczącym kółeczkiem. Czyżby były to drzwi do świątyni homo sapiens? Jaka zagadka mogła czekać za tymi drzwiami i co powiedziałaby nam o tej zapomnianej cywilizacji?



Dorota Mentecka-Janek
gatunek ssaka

23 listopada 2016

Moralność z religią i bez

Czy ateista może być moralny? Co to jest moralność? Czy jest to system norm o charakterze etycznym? Zbiór przepisów, których należy przestrzegać, aby być dobrym człowiekiem? Czy raczej poziom ich przestrzegania, reakcja człowieka na otaczający go świat, na życie, które stawia go w zaskakujących, często niebezpiecznych sytuacjach? Czy można powiedzieć o człowieku, że jest moralny tylko dlatego, że żyjąc w złotej klatce, twierdzi, że nie zabija, nie cudzołoży i nie kradnie? Mimo, że nigdy nie był wystawiony na możliwość popełnienie któregokolwiek z tych czynów?

Według mnie moralność to właśnie sposób reagowania człowieka na to, co stawia przed nim życie. Nie zakładam moralności a priori, ale rozpatruję ją a posteriori. Oczywiście, ważne jest istnienie pewnych norm, zasad, ale te nazywam konstytucją, prawem karnymi, swoimi przekonaniami.
Podobnie jest z kulturami. Nie sposób ocenić poziomu moralnego kultury, ponieważ (poza brakiem obiektywnych kryteriów) samo istnienie norm moralnych w społeczeństwie nie świadczy o ich przestrzeganiu i "moralnym prowadzeniu się" jego członków. Można powiedzieć, że dana kultura jest bardziej purytańska, ale nie bardziej moralna.

Czy jesteśmy w stanie stwierdzić, że ktoś jest bardziej moralnym człowiekiem od innego? Dla mnie najwyższą wartością w relacjach międzyludzkich (które w granicach normalności przecież nie są regulowane przez kodeks karny) jest szczerość i bezpośredniość przekazu. Mówię co myślę. W jak najlepszy sposób, ale nigdy nie pozostawiam niedopowiedzeń. Dla mnie mówienie wprost, co się myśli jest dobrem, a więc jest moralne. Niedopowiedzenia są niemoralne. Moja znajoma (katoliczka) uważa, że mówienie ludziom prawdy krzywdzi ich. Że nie zawsze szczerość jest dobrem. Ona natomiast jednoznacznie ocenia seks przed ślubem: on jest dla niej niemoralny, nawet jeśli miałby dotyczyć osób, które mimo że jeszcze ślubu nie mają będą całe życie ze sobą. Dla mnie nie ma żadnego zabarwienia moralnego kwestia, czy życie seksualne rozpoczyna się przed czy po ślubie. Która z nas jest bardziej moralna? To wszystko zależy od kryteriów moralnych jakie przyjmiemy. 

Nie ma moralności obiektywnej. Nie ma moralności bez przymiotnika. Moralność nie istnieje w naturze. Co więcej – natura w żadnej ze znanych kultur nie mogłaby uchodzić za nieskazitelną moralnie. Wszystkie normy moralne w historii tworzone były przez człowieka, by bronić jego interesów. Człowiek jest egocentrystą. Nasze życie jest najwyższą wartością, a nasza moralność jedyną słusznością moralnością. W ocenie ludzi stosujemy swoje kryteria moralne, swoje zasady. Póki jesteśmy nieskazitelni, łatwiej jest nam surowo oceniać innych. Kiedy nam zdarzy się wpadka moralna, bywamy ostrożniejsi w osądach. 

Tak samo -centryczne są kultury. Każda kultura uznaje swoje normy i zasady za nadrzędne i na ich podstawie rozlicza inne społeczeństwa, często dochodząc do (niesłusznych) wniosków, że dana kultura jest na niższym etapie rozwoju moralnego, ergo rozwoju kultury, ergo: można jej zanieść kaganek (czyt. kaganiec) oświaty i moralności i ją sobie podporządkować. To robi Euroameryka ze swoją wspaniale moralną demokracją, która pasuje do natury człowieka i większości istniejących społeczeństw, jak wół do karety, ale cóż, skoro stwierdziliśmy, że jest dobra, to ma być dobra! 

Bezpodstawne jest ocenianie innych na podstawie własnej moralności. Bezpodstawne jest tworzenie drabiny rozwoju moralnego społeczeństw i umieszczanie na niej poszczególnych kultur. Bezpodstawne jest rozpatrywanie zachowań ludów historycznych, zachowań ludzi w obozach koncentracyjnych czy żołnierzy SS moralnością nas dzisiejszych, żyjących w spokojnej części Europy. Jest to dyskryminacja i narzucanie swojego punktu widzenia. Po to mamy prawo, aby wydawało wyroki za czyny, które zakłócają prawidłowe działanie społeczeństwa. Ale przyszywanie łatki „dobry”, „zły” nic pozytywnego nie daje. Nie ma obiektywnych zasad moralnych. Są tylko takie, które ktoś za obiektywne uważa. Na mocy prawa karnego. Na mocy prawa boskiego. 

Osoby wierzące często walczą o przestrzeganie swojej moralności przez innych, ponieważ ta pochodzi od Absolutu. Kto w niego nie wierzy, ten błądzi. Co więcej – kto w niego nie wierzy ten zapewne tych norm nie przestrzega, bo odrzuca je razem z wiarą w bóstwo. Nic bardziej mylnego – wszystkie prawdy objawione przez bogów istniały wcześniej, były wypracowywane przez lata współistnienia ludzi w społeczeństwach. Bez udziału bogów. A czym różni się moralność religijna od moralności racjonalistycznej? Pierwsza jest całkowicie narzucona, okupiona poczuciem winy i strachem przed grzechem. Jest jednak względna i dość sytuacyjna. Ponieważ w wielu religiach istnieje coś takiego jak miłosierdzie… którym kieruje się Absolut. Absolut potrafi wybaczać zło, jeżeli jest ono czynione w Jego imię, lub jeśli „złoczyńca” skruszeje. Spowiedź, pokuta, rozgrzeszenie… Sama instytucja Kościoła katolickiego, będącego specjalistą od tworzenia moralności „obiektywnej”, decydowaniem co jest dobre (dobry uczynek), a co złe (grzech), dystrybuowaniem winy i strachu, nie może pochwalić się nieskazitelną moralnością. Inkwizycja, krucjaty, wspieranie reżimów, krwawe misje nawracania pogan, udział w ludobójstwach, pedofilia – to nie są tylko czyny jednostek, ale działania systemowe, które chyba tylko Bóg jest w stanie wybaczyć. Nie oceniam Kościoła narzucając swoją moralność. Biorę pod uwagę najwyższą wartość chrześcijaństwa: życie ludzkie będące darem Boga oraz przykazanie miłości wygłoszone przez Jezusa Chrystusa – dość ważną dla Kościoła katolickiego postać. 

A co z moralnością ateisty? Ten nie wierzy w moralność obiektywną, transcendentalną. Sam musi dotrzeć ścieżką rozmyślań do swej „moralności”, do wartości, które są dla niego nadrzędne, do sposobu, w jaki ma żyć. I jeżeli stworzy sobie zasady, a potem je złamie… zostaje z tym do końca życia. I może wybaczyć tylko sam sobie, co wiadomo jest najtrudniejsze.

Jak Bóg pomagał Hutu zwalczyć wroga

W niedzielę świat obiegła informacja o tym, że biskupi rwandyjscy przeprosili za rolę Kościoła katolickiego w ludobójstwie z 1994 roku. Rodziny przeszło 800 tysięcy ofiar doczekały się tego, na co czekały 22 lata. I to nie tylko one, ale cały świat. Tylko, czy po tylu latach świat pamięta, o jakich wydarzeniach mowa? A są to jedne z tych wydarzeń, o których świat nigdy nie powinien zapomnieć…

Rwanda to państwo we wschodniej Afryce, na terenie którego od wieków mieszkają 3 ludy: Hutu (stanowiący większość – nawet 90 %), Tutsi i Twa (niewielki odsetek ludności). Są to ludy, których odrębności nie potrafią wyjaśnić etnografowie i etnolodzy. Obiektywnie i w uproszeniu różni ich chyba tylko to, że historycznie: Twa to łowcy, Hutu – rolnicy, a Tutsi – hodowcy bydła. Współczesny podział na te trzy grupy jest natomiast sztuczny i dokonany przez kolonizatorów na podstawie cech morfologicznych oraz statutu materialnego ludności. Oznacza to, że obecna granica podziałów nie ma wiele wspólnego z pierwotnymi różnicami ludów zamieszkujących to terytorium.

Rwandę w 1885 roku skolonizowali Niemcy, natomiast po I wojnie światowej przypadła ona Belgom. Kolejni kolonizatorzy chętnie pielęgnowali podziały, przyznając władzę i wykształcenie wyselekcjonowanym przez siebie elitom Tutsi. W 1900 roku w Rwandzie pojawiły się pierwsze misje katolickie, których celem było jak najsilniejsze związanie się z i wpływanie na warstwy rządzące, aby w ten sposób rozprzestrzeniać nową „wiarę”. Kościół użył znakomitych i sprawdzonych już wielokrotnie chwytów, m. in. fundował edukację, służbę zdrowia czy wreszcie kanonizował, ku uciesze ludu, dwóch tubylczych biskupów. Dzielił i rządził. Dawał komu chciał, komu chciał – zabierał. Wszystko, co dobre otrzymywali bogatsi Tutsi, którzy stanowili warstwę rządzącą, Hutu byli traktowani jako robotnicy-wyrobnicy, natomiast Twa byli nic nieznaczącym "pigmenoidalnym marginesem społecznym".

Sytuacja zmieniła się po II wojnie światowej, gdy do Rwandy dotarło nowe pokolenie misjonarzy wraz z ideą demokratyzacji społeczeństwa. Zaczęli oni kwestionować zastane podziały. Co więcej, zaczęli wspierać młodych Hutu. W końcu to oni zaczęli się uczyć, kształcić. Aż w 1959 roku doszło do wybuchu powstania chłopskiego przeciwko władzy Tutsi, które przerodziło się w wojnę domową zakończoną przejęciem władzy przez Hutu. Wraz z końcem wojny upadła również koncepcja demokracji społecznej. Po wojnie role po prostu się odwróciły. Teraz to Hutu dyskryminowali Tutsi. Hutu wspierani przez Kościół, tak jak jeszcze niedawno Tutsi. Pozycja Kościoła katolickiego umocniła się jeszcze bardziej w porównaniu do sytuacji sprzed wojny. Nie byli rzadkością dostojnicy kościelni należący do partii rządzącej, a do najwyższych funkcji dopuszczane były tylko osoby nowowykształcone przez Kościół. Kościół posiadał faktyczną władzę również z mocy finansowania wszelkich sfer w Rwandzie: od edukacji, poprzez służbę zdrowia, aż do gospodarki.

Kościół katolicki od początku swojego istnienia w Rwandzie nie starał się zlikwidować podziałów, nierówności i dyskryminacji. Można śmiało powiedzieć, że pielęgnował je również w swoich strukturach. Po 1959 Tutsi mógł być księdzem, ale jedynie „zwykłym”, „szeregowym”. Nie mogli piąć się po stopniach hierarchii kościelnej. Jaskrawym przykładem jest postać Feliciana Murara, księdza, który otrzymał z Watykanu nominację na biskupa, ale pod naciskami biskupów rwandyjskich (Hutu) odrzucił ją. 

W takiej atmosferze minęło 30 lat, podczas  których dochodziło do konfliktów między Hutu i Tutsi, do mniejszych i większych rzezi. Wtedy ludzie szukali schronienia w kościołach. Zazwyczaj tam je znajdowali. Do czasu…

W 1990 roku zaczyna się kolejny etap konfliktu między Tutsi i Hutu - wojna domowa, wywołana przez partyzancką armię Tutsi (RFP - Rwandyjski Front Patriotyczny). W 1993 prezydent Habyarimana (Hutu) zostaje zmuszony przez sąsiednie kraje do podpisania porozumienia z partyzantami. Część Hutu traktuje je jako zdradę wartości swego ludu. 6 kwietnia 1994 prezydent ginie w zamachu, o który zostaje oskarżony RFP. Pochodzenie zamachowca do dziś nie jest znane, a patrząc na rozmach organizacyjny (m.in. zakup za państwowe pieniądze ogromnej ilości maczet z Chin czy szkolenia młodych Hutu w skutecznym zabijaniu nimi) wydarzeń , które miały miejsce następnego dnia można podejrzewać, że zamach był prowokacją przygotowaną przez radykalnych Hutu. 

7 kwietnia podczas audycji w radio RTLM pada zaszyfrowane zdanie, będące hasłem do rozpoczęcia masakry: „Ściąć wysokie drzewa”, a w niecałe 100 dni w bestialski sposób życie traci przeszło 800 000 ludzi. W pierwszej kolejności mordowane są dzieci, kobiety, starcy i Tutsi związani z Kościołem katolickim. A Kościół rwandyjski w tym czasie… popiera ekstremistyczny rząd Hutu. Kościół rwandyjski przez te 100 dni (jak i pewnie w całej swej historii) nie dbał o swoich wiernych, o owieczki potrzebujące pasterza, a o swoje interesy. Dopiero po 10 dniach, po tysiącach śmierci Kościół wezwał do zaprzestania mordów, o które oskarżył zarówno radykalnych Hutu, jak i Tutsi z RFP. Po kolejnym miesiącu, gdy cała Rwanda spływała krwią niewinnych, Kościół zaapelował o zakończenie… wojny. Wojny domowej. Bo Kościół nie uznał tego za ludobójstwo, wciąż widząc równowagę we wzajemnym zabijaniu się Hutu i Tutsi. 

W tym czasie w Watykanie papież Jan Paweł II zaapelował o zaprzestanie zbrodni. Modlił się i nawoływał. Ale chyba niezbyt głośno, bo nawoływanie jego nie dobiegło uszu rwandyjskich biskupów, rządu, nawet narodu. Może dlatego, że równocześnie zajęty był od dwóch lat równie mało słyszalnym nawoływaniem do zakończenia bratobójczej wojny w Bośni.

Wołania papieża nie słyszał naród rwandyjski. Słyszał za to audycje radia RTLM, które chętnie powoływało się na Boga. „Bóg pomoże Hutu zwalczyć wroga”. Propaganda Hutu grała Bogiem, jak Jokerem. Ona to, w połączeniu z milczeniem Kościoła, powodowała, że ludzie czynili zło dalej. Czuli, że Bóg legitymizuje tę władzę, więc i tę zbrodnię. Zdarzało się, że Hutu w jednym ręku z krzyżem, maczetą w drugiej katował na śmierć Tutsi. Po czym modlił się na mszy w kościele.

Kościoły stały się również miejscem masakry - dały schronienie przerażony wiernym Tutsi, by potem wydać ich na żer Hutu. Biali misjonarze ewakuowali się bezpiecznie, zostawiając kościoły pełne bezbronnych uciekinierów, otoczonych zabójcami. Księża Tutsi ginęli wraz z wiernymi, zaś księża Hutu wydawali bliźnich i pomagali ich mordować. W kościele w Nyange ukryło się 1500 osób. Proboszcz parafii, Athanasy Seromba, wyrzucił ich ze świątyni, gdy tę otoczyło uzbrojone w maczety wojsko. Przez kilka dni żołnierze wymordowywali dzieci, kobiety, mężczyzn szukających azylu w domu bożym, u bożego sługi. Na koniec, za namową Seromby zrównano kościół z ziemią. Rzeź przeżyła jedna osoba. 

Seromba po „wojnie” uciekł z Rwandy i był ukrywany przez Kościół w kolejnych parafiach. Gdy został postawiony w stan oskarżenia przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy, Włochy pod presją Watykanu nie zgodziły się na jego ekstradycję. W końcu sam poddał się wyrokowi dożywotniego więzienia, ale nawet wtedy Kościół nie wyciągnął wobec niego konsekwencji prawa kanonicznego. Mógł dalej czynić swą posługę.

Podobnie Kościół odsuwał winę od sióstr benedyktynek – Consolate Muhangango i Julienne Mukabutera – skazanych na 15 i 12 lat więzienia za udział w innej masakrze. 

Takich przykładów jest znacznie więcej. Oczywiście są z drugiej strony przykłady księży i zakonnic pomagających Tutsi, ginących z nimi. Jest ich niewiele i są raczej świadectwem wartości poszczególnych jednostek, osób, a nie cnót kleru katolickiego jako takiego. Kościół wielokrotnie potem powtarzał, że nie może odpowiadać za winy swych członków. Zapewne. Ale Rwandyjczycy twierdzą, ze Kościół katolicki był jedyną siłą, która mogła masakrze zapobiec. A jeśli nawet nie zapobiec, to na pewno ją zatrzymać. 

Po 1994 roku w Rwandzie spada zaufanie do Kościoła katolickiego. Coraz mniej wiernych, chrztów, powołań. Coraz bardziej popularny staje się islam. Czy to właśnie te uciekające „dusze” skłoniły Kościół rwandyjski do tego, co uczynił w niedzielę?

20 listopada 2016 roku Konferencja Biskupów Katolickich w Rwandzie przeprosiła za rolę, jaką odegrał Kościół katolicki w ludobójstwie Tutsi i Hutu w 1994 roku. Za to, że członkowie Kościoła wspierali, planowali oraz dopuszczali się zbrodni podczas masakry na ludności tubylczej. Przeprosił słowami, którymi mógłby przeprosić za całą swoją historią. Za całe swoje istnienie:

"Przepraszamy za wszelkie krzywdy wyrządzone przez Kościół. Przepraszamy w imieniu wszystkich chrześcijan za wyrządzone przez nas zło w każdej formie. Żałujemy, że przedstawiciele Kościoła złamali przysięgę posłuszeństwa wobec Bożych przykazań."

Marta Mentecka




22 listopada 2016

Życzliwość i miłosierdzie

Wczoraj, niemal niepostrzeżenie, przeszedł sobie i minął bez echa, Dzień Życzliwości. 

Życzliwość - przepiękne polskie słowo, oznaczające przychylne, przyjazne nastawienie do drugiego człowieka, ale może i do idei, działania, grupy, świata... Życzliwy dobrze życzy innym. W tym nie ma miejsca na cynizm ani udawanie. Życzliwość to więcej niż bierna akceptacja czy budząca kontrowersje tolerancja. Życzliwość wymaga aktywności.

Kilka dni temu Kościół Katolicki zakończył Rok Miłosierdzia. Miłosierdzie to też piękne polskie słowo. Powstałe z miłego czyli dobrego i sierdzia, czyli serca, choć także wybuchu złości, gniewu. Etymologia słowa nie ma jednak wielkiego znaczenia, gdyż obecnie istnieje ono tylko w retoryce poetyckiej oraz w dyskursie katolickim i oznacza zdolność do niesienia bezinteresownej pomocy, aktywnego współczucia i wybaczania.

Nie miałam siły świętować Dnia Życzliwości. Zapomniałam o nim z nadmiaru obowiązków. Gdy wieczorem zauważyłam, że to dziś, zastanowiłam się, czy byłam tego dnia życzliwa i czy spotkała mnie życzliwość. Czy cały rachunek mojego postępowania, nie tylko w tym dniu, ale zawsze, dałby plus czy minus. I przyznać się muszę, że mimo wielu przejawów życzliwości, miewam z nią problem. Nie nazwałabym siebie życzliwą, bo bardzo trudno jest mi reagować życzliwie na nieżyczliwość. To za bardzo przypomina ewangeliczne nastawianie policzka, które jest tak mało prawdopodobne i niepasujące do ludzkiej natury. Postawa życzliwości jest równie trudna dla mnie, jak dla katolika bycie miłosiernym. Mimo braku motywacji w zbawieniu i życiu wiecznym, też wykonuję ogromną pracę w dążeniu do takiego ideału.

Nam wszystkim chyba brakuje życzliwości, a Rok Miłosierdzia był kolorową wydmuszką, za którą nie szły żadne miłosierne czyny. W naszej polityce, mediach, Internecie, na ulicach jest niemiło, nieprzychylnie i nienawistnie. Kilka dni temu pewna posłanka wykazała się ksenofobią i szowinizmem wobec obcokrajowców, podzieliła przy okazji ludzi na katolików i resztę. Popularny były ksiądz, a zarazem czołowy rasista i antysemita RP postanowił napisać donos do władz na ludzi walczących z rasizmem i ksenofobią, i znalazł poparcie społeczne. Polscy patrioci spalili flagę sąsiadów, świętując polską niepodległość. Katolickie kobiety rzuciły kamień w kobiety walczące o swoje prawa. Rządowe media promowały wystawę ukazującą homoseksualność jako chorobę i zboczenie. Fanatyczna wiara w wielkie zło kazała naruszyć wieczny odpoczynek ofiar katastrofy smoleńskiej. Na koniec okazało się, że Kościół Katolicki w Rwandzie ma jednak za co przepraszać.

Nie wiem, czy wiara w możliwość życzliwości, miłosierdzia, miłości bliźniego, a nawet wiara w ludzką inteligencję, która w końcu wygra z szaleństwem, nie jest tylko naiwnością. Historia człowieka to historia absurdu, nienawiści i głupoty, z przebłyskami gestów wzniosłych i pięknych, które i tak nic nie znaczą w całkowitym rachunku.

Bez względu więc na to, czy jesteś/chcesz być miłosiernym katolikiem czy życzliwym ateistą, zrób dziś rachunek sumienia - ludzkich dziejów i swojego własnego zachowania. I uwierz, że aby historia nie toczyła się kołem, trzeba ciężkiej pracy każdego nad samym sobą i reagowania za każdym razem na to, co złe, głupie i niesprawiedliwe.

(Andrzej Tylkowski)

Dorota Mentecka-Janek

17 listopada 2016

Pytania do posłanki Mateusiak-Pieluchy

Wysłałam dziś list pt. "Ważne pytania obywatelki do posłanki RP" do pani Beaty Mateusiak-Pieluchy i zachęcam wszystkich do korespondencji z posłanką (beata.mateusiak-pielucha@sejm.pl), która w potoku słów wynikających z ksenofobii, ignorancji i szowinizmu wyraziła opinię, że: 

Powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji. 


Dzień dobry. 

Nazywam się Dorota Mentecka-Janek i zwracam się do Pani w sprawie Pani wypowiedzi, stanowiącej szowinistyczną dyskryminację nie-katolików mieszkających w Polsce.

Jako obywatel i wyborca, proszę Panią, posiadającą mandat zaufania społecznego do stanowienia o polskim prawie i polskiej rzeczywistości, o odpowiedź na poniższe pytania:

1) Czy ma Pani świadomość, że swoim pomysłem dyskryminuje Pani, w sposób niegodny posła RP, polskich obywateli, posiadających pełnię praw obywatelskich, którzy zgodnie z Konstytucją, na którą każe im pani przyrzekać, mają gwarantowaną wolność wyznania?

2) Czy wie Pani, że Konstytucja zabrania pytać obywatela o światopogląd i przynależność wyznaniową, gdyż religia należy do porządku intymnego, a nie publicznego?

3) Czy wie Pani, że Polska jest, zgodnie z Konstytucją, krajem równouprawnienia wszystkich religii, a władza nie może faworyzować żadnej z nich, nawet na mocy tradycji? Zaś wszelkie przejawy związku władzy z jedną religią są niezgodne z Konstytucją?

4) Czy wie Pani, że ateizm nie jest religią, a stanem naturalnym i neutralnym? Religia zaś jest wytworem kulturowym, bardzo zróżnicowanym w skali nie tylko świata, ale i Polski?

5) Czy wie Pani, że islam i prawosławie, są w Polsce religiami tradycyjnymi na mocy podobnej, jak katolicyzm rzymski?

6) Czy wie Pani, że chrześcijaństwo przyszło do Polski dopiero w X wieku i brutalnie zniszczyło zastane wierzenia religijne i kulturę tego kraju?

Zachowuję formę zapytania urzędowego, podając swoje dane adresowe i wymagając tym samym pisemnej odpowiedzi.




Jezus Królem

Rok 2017 będzie objęty patronatem koronacji obrazu (tempera na desce) aktualnie znanego pt. "Matka Boska Częstochowska", namalowanego według legendy (Kościół nie da go zbadać nauce, bo wyjdzie jak z całunem turyńskim) przez św. Łukasza na deskach stołu Maryi Dziewicy w Jerozolimie.
matka-boska-czarna-madonna-święta-ikona-matka-boża-z-dzieciątkiem-Jezus-obrazy-olejne-reprodukcje-znanych-malarzy-polskich
O tym patronażu zdecydowali XXI-wieczni polscy parlamentarzyści, żyjący po rewolucji naukowej. Wierzą oni, że temu obrazowi (oczywistemu przejawowi politeizmu chrześcijańskiego) Polska zawdzięcza swoje historyczne zwycięstwa, ochronę, niepodległość (i inne cuda takie, jak trzy zabory, dwie wojny światowe i wiele pomniejszych katastrof)... Szkoda tylko, że mądrości nie może mu też zawdzięczać.
Nie, nie, nie będą go czcili jako dzieła sztuki (bo gdyby tak ogłosili np. rok "Stańczyka" Matejki, to można by uznać, że zaczęli reflektować nad sobą i nad tym biednym narodem), ale jako... no właśnie, co? Jako siłę mistyczną, która chroni nasz kraj, bo nasi przodkowie, nie doceniający swej własnej siły,  k o r o n o w a l i  ją, żeby sobie kupić łaski bóstwa?
Ale to nie koniec. Polscy monarchiści zawsze mieli zapędy dynastyczne, więc już 19 listopada królem Polski zostanie nie kto inny, jak syn rzeczonej, Jezus Chrystus, właściwie to syn i jego własny ojciec (choć nie mąż i nie parter seksualny Maryi) w jednym i tu nie wiem, czy intronizowani będą obaj w jednym wizerunku, czy tylko ten młodszy... No i jeszcze, jak są aż dwa bóstwa koronowane, to któremu korzystniej składać ofiary? kto rządzi? 
dżizas
Czyż nie pięknie mu w koronie? Myślę, że ten facet opisany w Ewangelii, co boso stąpał po wodzie, ryby mnożył, by głodnych nakarmić i kupców wyganiał ze świątyni, bardzo by się ucieszył z takiej pięknej, złotej ozdoby.
A i jeszcze coś! Ten król jest zbyt wszechobecny, żeby siedzieć na ofiarowanym mu tronie w Polsce, także jego regentem na Polskę będzie oczywiście niezastąpiony Episkopat.
Dorota Mentecka-Janek 
(tekst dostępny też na blogu: Gatunek ssaka )

źródła grafiki: http://intronizacjachrystusa.blogspot.com/ oraz domena publiczna

Historia i cel grupy "Nie chrzczę"

Grupa "Nie chrzczę - droga do świeckiego państwa" powstała na Facebooku 3 października 2016 roku, w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i Czarnego Protestu, i tak jak one była wyrazem sprzeciwu wobec próby narzucenia polskim kobietom prawa opartego na moralności katolickiej, jak gdyby w Polsce nie żyły osoby o poglądach etycznych zupełnie niezależnych od dyktatu religii. 

Grupę założyły trzy kobiety, matki nieochrzczonych dzieci, kulturoznawczynie, animatorki pracujące z młodzieżą, aktywistki i ateistki. Od samego początku "Nie chrzczę" wzbudziło zainteresowanie mediów, jako odpowiedź na zauważalny trend kulturowy i w ciągu kilku tygodni grupa połączyła przedstawicieli ponad 2 tysięcy świeckich rodzin polskich. To, co wyróżnia nas na tle polskich internetowych grup antyreligijnych to wysoki poziom przekazu merytorycznego oraz kultura dyskusji. Jednym z naszych postulatów jest walka z mową nienawiści i ignorancją, która każe agresją reagować na to, co nieznane i niezrozumiałe. 

"Nie chrzczę" zrzesza osoby, którym zależy na realnym wdrażaniu w życie społeczne idei świeckiego państwa polskiego, gwarantowanej przez konstytucję, a niestety niewypełnianej. Grupa stanowi forum służące wymianie uwag, doświadczeń, spostrzeżeń, lektur, informacji, materiałów w powyższych kwestiach, ale także miejsce wsparcia emocjonalnego i merytorycznego członków.


Wspieramy się wzajemnie w kwestiach:

- wystąpienia z Kościoła,
- odpierania presji rodziny i środowiska w związku z sakramentami,
- wychowania świeckiego dzieci i ewentualnych obaw związanych z jego wyborem,
- zasad organizacji zajęć religii i etyki w placówkach oświaty,
- świeckiej szkoły i przestrzeni publicznej wolnej od dominacji religii,
- doboru lektur i materiałów pomocnych w budowaniu postaw racjonalistycznych,
- szerzenia wartości humanistycznych, a szczególnie budowania świadomości społecznej oraz postaw szacunku i tolerancji wobec różnorodności kulturowej i biologicznej ludzi,
- wiedzy, świadomości i krytycznego myślenia. 


Każdy z nas jest początkiem oddolnej zmiany kulturowej, która zaczyna się od jednostkowych decyzji, wyborów i budowania pojedynczych systemów wartości.



Zapraszamy do: