13 listopada 2017

Świecka szkoła i prawa rodziców

Jakbyś się czuł wyznawco Chrystusa, gdybym jako nauczycielka powiedziała Twojemu przedszkolakowi, że opowieść o narodzinach Jezuska to zwykła bajeczka, że Jezus nie był żadnym bogiem albo że wcale nie istniał? Jakbyś się czuł wierzący w Boga (i jego antytezę) katoliku, gdybym bawiła się z twoim dzieckiem w odwracanie i niszczenie krzyży? Albo pozawiązywałabym dzieciom tefiliny (tak, ty nawet możesz nie wiedzieć co to) i tałesy i nauczyła faktycznej treści przykazań, jakie dostał biblijny Żyd Mojżesz od Jahwe? Albo niegrzecznym mówiłbym, że po śmierci zostaną dżdżownicą, a jak będą mnie słuchać, to może kiedyś odrodzą się jako Budda? Albo gdybyśmy wyznaczyli przy pomocy kompasu położenie Mekki i pomodlili się po arabsku do Allaha na malutkich dywanikach (kompasy i dywaniki proszę przynieść na jutro!)? No bo co to wszystko komu szkodzi?
Nie dość działa wyobraźnia? To może tak: a jakbym twojemu uczulonemu na orzechy i kakao dziecku dała czekoladę z orzechami, bo wszystkie dzieci częstuję po równo, więc tak głupio i jemu nie dać, a w końcu czy raz jeden może zaszkodzić?
Nie sprzeciwiałbyś się? Nie złościł? Nie oburzał?
To dlaczego, kiedy jako matka proszę w świeckiej, publicznej placówce oświatowej o nieindoktrynowanie mojego dziecka treściami godzącymi w mój światopogląd, uważasz mnie za „stwarzającą problemy” i „szukającą dziury w całym”? Nie mam prawa oburzać się, gdy moje dziecko zostaje zabrane bez pytania mnie o zgodę na rzymskokatolicką mszę, albo kiedy ma na plastyce wykonać rzymskokatolicki krzyż, albo kiedy ma wziąć udział w scenicznej afirmacji narodzin zbawiciela i wielbić w słowach świętą rodzinę? To nie jest moja wiara, jak twoją nie jest buddyzm, judaizm, islam i setki innych… Mówisz, że to przecież mu nie szkodzi – jedne dzieci jedzą słodycze albo mięso, bo taka jest wola rodziców, inne nie, a ty nie masz prawa mówić rodzicowi „ale co to szkodzi, niech zje”. Jednym dzieciom rodzice wkładają od urodzenia do głowy wiarę w siły nadprzyrodzone i mówią, że to nic nie szkodzi, a inni uważają, że to jednak bardzo szkodzi, szczególnie nieświadomym dzieciom. I polskie prawo jednym i drugim daje niepodzielną władzę wobec swoich dzieci, aby o takich sprawach decydować.
Poza nienaruszalnością roli rodzica w kwestii wychowania religijnego, polskie przedszkola i szkoły publiczne muszą też stosować się do konstytucyjnej zasady neutralności światopoglądowej, nie powinny promować żadnej z religii, gdyż tylko w ten sposób żadnej nie będą dyskryminowały. W wielu placówkach tak jednak nie jest. Stawia to rodziców niekatolickich przed bardzo trudnymi dylematami – czy dziecka nie posłać do szkoły/przedszkola, czy pozwolić faszerować je treściami, które uważam za szkodliwe? Czy zwrócić nauczycielowi uwagę i narazić się na jego nieprzyjemną reakcję, czy stosować jakieś niewygodne uniki? Dzieci niekatolickie są narażone na ostracyzm, izolację, dyskryminację tylko dlatego, że nauczyciele nie widzą niczego niestosownego w forsowaniu własnych wierzeń w programie nauczania. 
A wystarczyłoby tak niewiele – postępować zgodnie z prawem i zachować bezstronność religijną, zostawiając wychowanie dzieci w tym zakresie rodzicom. 


Konstytucja RP
Art 25.
1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione.
2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (...)
Art. 48. Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Art. 53. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami.


07 października 2017

Publiczna rozgłośnia katolicka, czyli modlitwa jest dobra na wszystko

Od kiedy moje ulubione radio zamieniło się w rozgłośnię katolicką, dociera do mnie znacznie więcej religijnych treści niż bym chciała. Dzisiaj radiowa Jedynka, medium publiczne, na które abonament płacić mają wszyscy Polacy, calutki dzień spędziła na modlitwie. Łączono się co chwila z miejscami, gdzie odmawia się Różaniec do Granic. Może byłoby to do zniesienia, gdyby nie fakt, że na dokładkę program krajoznawczy był dziś z wizytą w Gietrzwałdzie, miejscu cudu i kultu maryjnego, a popołudniowa rozmowa kobiet dotyczyła biografii świętych. Cały dzień nie było chwili wytchnienia od promocji katolicyzmu. Powiecie - trzeba było wyłączyć i nie słuchać. Ano, można było, ale ja jestem człowiek ciekawy przemian w kulturze, działania polityki, propagandy, mediów, ludzkich umysłów i nie mogłam sobie darować.
Słucham o polskich lotniskach, które włączyły się w różańcową akcję... i myślę sobie, czy jeśli adwentyści dnia siódmego albo muzułmanie zechcą zrobić imprezę religijną w publicznym porcie lotniczym, to dyrekcja pozwoli tak samo ochoczo. No teraz to już musi. Żaden światopogląd wszak nie może być w Polsce promowany ani żaden dyskryminowany przez władze i podmioty o charakterze publicznym. Tak mówi Konstytucja, której zmiany Prezydent RP konsultował dziś z katolickimi prawnikami, biorącymi udział w pielgrzymce prawników na Jasną Górę. Zdziwiłby się może jakiś konstytucjonalista, co robi prezydent świeckiego państwa na takiej pielgrzymce. Ano, konsultuje zmianę przepisów, które mu tego zabraniają. Dalej słucham o zniżkach dla modlących się w transporcie publicznym, kto jedzie odmawiać dziś różaniec - pojedzie za złotówkę. Słucham, jak wypowiadają się uczestnicy gry w omodlenie Polski, wierzący, że swoją modlitwą zapewnią nam pokój i ocalą Polskę przed upadkiem moralnym. Jakże symboliczna staje się ta straż na granicy - żadnych obcych, oplećmy naszość różańcem, uszczelnijmy, nie wpuśćmy złego, jak mury średniowiecznej twierdzy z całą swoją otoczką mistyczną. 
Słucham "cała Polska się modli", "jutro usłyszyMY w kościele"... Słucham dziennikarzy traktujących odmawianie paciorków na koralikach jako metodę skutecznego działania, jako sprawdzone praxis wywołujące pożądane skutki. 
A potem słucham o tych świętych, o tym, żeby nie mylić nigdy świętości z humanitaryzmem (czy humanizmem być powinno raczej), bo to jednak głównie relacja z Bogiem, ta świętość. No i panie zaczynają mówić o "słudze bożej", Stanisławie Leszczyńskiej, że tak się modliła o swoją dobrą pracę położnej, tak ją Maryja ukochała, że żadne dziecko jej nie zmarło przy porodzie, nawet w obozie Birkenau ona odbierała dzieci bez komplikacji, rodziły się takie zdrowe, takie żywe, bo to Matka Boska sprawiła za sprawą modlitwy Stanisławy o powodzenie w zawodzie... panie nie wspominają słowem o tym, że albo się Stanisława poza modlitwą o sprawy zawodowe nie modliła o nic więcej, albo coś tam nie działało jednak, skoro Matka Boska pozwalała rodzić się zdrowym dzieciom ku satysfakcji położnej i mordować te zdrowe, sprawne dzieci Niemcom chwilę potem...
Zawsze bardzo mnie cieszą zapisy o obrazie uczuć religijnych. Bo co to są za obrażalskie uczucia? Jak można uczucia obrazić? Bycie obrażonym to jest jakieś uczucie. Ale nie da się obrazić uczuć, a człowiek może się poczuć obrażony, gdy ktoś dotknie jego przekonań i je podważy. Może się czepiam sformułowań. Możemy się zgodzić, że gdy się podepcze czyjeś przekonanie, wyśmieje je, zakwestionuje, to ktoś czuje się źle. Prawda? Nie wiem, czy to wykroczenie dla sądu, zbyt to subiektywne i niesprawdzalne. Nie pozwę więc nikogo za gwałt na moich przekonaniach i podeptanie mojej wiary w ludzki rozum, której dokonało dziś publiczne medium. Dobrze, że nie jestem obrażalska, a na pewno nie mam obrażalskich uczuć. Jestem zwyczajnie smutna i tak odrobinkę przerażona... 
A po cichutku marzę o audycji, która zamiast skuteczności modlitwy (skutecznej tylko dla modlącego się i to nie bardziej niż dla innego joga czy słuchanie ulubionej muzyki), będzie promowała niepodważalną moc logiki i nauki.


DMJ

02 października 2017

Mamy rok!


Rok temu odbył się Czarny Protest. Kobiety w całej Polsce strajkowały przeciwko ingerencji w ich wybory prokreacyjne i życiowe. Domagały się troski o swoje zdrowie i zaprzestanie przez władzę forsowania światopoglądu opartego na nauce Kościoła Rzymskokatolickiego w systemie prawnym. Protest postulował faktyczne oddzielenie państwa od Kościoła, które w Polsce jest czysto teoretyczne. 
Tego dnia trzy ateistki, matki i kulturoznawczynie, Marta Mentecka, Katarzyna Poniecka i Dorota Mentecka-Janek w wyniku własnego gniewnego protestu powołały do życia grupę facebookową "Nie chrzczę - droga do świeckiego państwa", aby nakłonić polskie rodziny do zerwania z obłudą, do wzięcia spraw w swoje ręce i podejmowania decyzji życiowych bez związku z Kościołem Rzymskokatolickim, jeśli ich światopogląd okazuje się tak bardzo różny od nauk religijnych. Niechrzczenie dzieci, nieposyłanie ich na lekcje religii, zaniechanie sakramentów, także kościelnej oprawy ślubów, symboliczne zrywanie więzi z religią przez akty wystąpienia, zaprzestanie wspierania Kościoła finansowo - uznałyśmy za jedyną skuteczną drogę, aby w Polsce przestał dominować światopogląd krzywdzący dla mniejszości religijnych, kulturowych, seksualnych, światopoglądowych, a przede wszystkim dla polskich kobiet. To jedyny sposób na zerwanie z dwulicowością, jaka dominuje nie tylko w życiu osobistym wielu Polaków, ale w naszej rzeczywistości społecznej, prawnej i politycznej. Nasycony gorzką ironią, żartobliwy dialog doprowadził do założenia grupy dyskusyjnej, grupy wsparcia, grupy dążenia do autentycznie świeckiego państwa gwarantującego równość światopoglądową.
Przez ten rok ponad 4200 osób, potwierdziło, że osobiste decyzje, każdy mały kroczek pojedynczej osoby, oddolny gest jednej rodziny to cenny kamyk na drodze do społeczeństwa bardziej tolerancyjnego, świadomego, pokojowego, lepszego. Wierzymy (skoro teiści mawiają, że nawet ateiści też w coś wierzą), że takiego się doczekamy! 
Rozmiary i oddziaływania grupy przekroczyły nasze najśmielsze oczekiwania z 3.10.2016 roku i zmusiły do faktycznego zaangażowania w walkę o świeckie państwo i racjonalne społeczeństwo. Grupa złożona z kilkorga znajomych stała się jedną z najprężniej działających i największych grup laickich w polskim internecie.
Nie licząc kilku przykrych epizodów, udało nam się utrzymać oczekiwany poziom kultury dyskusji i zawartości merytorycznej. Nie byłoby tak bez zaangażowania współadministratorów dzielnie moderujących treści, ale przede wszystkim bez tych wszystkich, którzy nie zapominają o nas, zamieszczają ciekawe treści oraz chętnie wspierają dobrymi radami osoby potrzebujące wsparcia, bez wszystkim, którzy mieli odwagę swoimi wypowiedziami promować nasze postulaty w mediach (przez ten rok doczekaliśmy się kilku artykułów prasowych i jednego programu TV). 
Dziękujemy wszystkim członkom grupy za ich mądre wybory życiowe, za konsekwencję i wierność sobie, za walkę, którą toczycie w swoich rodzinach, szkołach swoich dzieci, mediach społecznościowych, aby pokazać, że świat nie jest jednolity, a ludzie nie mówią jednym głosem i choć różnią się, to mogą robić to prawomyślnie i pokojowo.

DMJ

15 września 2017

Katecheza szkodzi zdrowiu!

Kiedyś usłyszałam od pewnej dyrektorki przedszkola, że u niej w placówce wszystkie dzieci chodzą na religię, nawet te "agnostyków", bo co to komu szkodzi? Przychodzi miły pan z gitarą i śpiewa 3-latkom o Jezusie. Wielu rodziców uważa, że katecheza to przedmiot pożyteczny, a na pewno nieszkodliwy i nawet ci, którzy nie praktykują religii, a często w ogóle nie wierzą w nauki Kościoła, chętnie posyłają swoje dziecko na zajęcia indoktrynacji katolickiej. Jak wielu z nich wie, że na tej lekcji dzieci nie uczą się jedynie modlitw i opowieści biblijnych? Jak wielu z nich przejrzało treści podręcznika i zapoznało się z osobą katechety, który jako jedyny nauczyciel w szkole podlega merytorycznie jedynie władzom kościelnym, a nie systemowi oświaty (choć pensję pobiera z budżetu świeckiego państwa)? 
Na początku tego roku szkolnego głośno było w mediach społecznościowych na temat podręcznika W blasku Bożej prawdy wydanego przez wydawnictwo Jedność. Książka przesycona treściami rasistowskimi i homofobicznymi, serwując nieprawdziwe statystyki, buduje postawę ksenofobiczną, uczy nietolerancji i wiary w fałszywe informacje udające fakty. Zbulwersowani rodzice cytowali, że: "Małżeństwa mieszane często zawodzą (z Arabami rozpadają się prawie wszystkie, z Murzynami około 75 proc.) o wiele szybciej niż te z jednego kręgu kulturowego." Dlaczego i po co taka treść (z argumentem wyssanym z palca) znalazła się w podręczniku do katechezy? 
Podręcznik zawiera też elementy wychowania seksualnego w duchu katolickim. Masturbacja (jak wiemy za sprawą medycyny i psychologii będąca naturalną czynnością seksualna człowieka, szczególnie w okresie pokwitania) została nazwana „grzechem jeszcze większym od bomby atomowej”. Sądy o antykoncepcją są równie nienaukowe: „prezerwatywy to prosta droga do poważnych zapaleń prącia, a poza tym są nieskuteczne”, zaś kobieta, która stosuje antykoncepcję „robi ze swojej macicy śmietnik”. Podobnie potraktowany jest  w podręczniku homoseksualizm, jako spaczenie mające zawsze traumatyczne podstawy i dające się wyleczyć za pomocą Jezusa.
Podręcznik dla 5-latków tego samego wydawcy uczy dzieci tradycyjnego podziału ról - tata dąży do świętości, naprawiając auto, a mama, zamiatając podłogę. Najciekawsze dla psychologów dziecięcych wydaje się jednak zadanie, które można by śmiało nazwać "Ukrzyżuj sobie Jezusa" - pod rymowanką mówiącą o tym, że Jezus nie był niczemu winny, a cierpiał i umarł za Twoje czyny, rysunkowemu Jezusowi należy dorysować krzyż. Kreatywny katecheta może rozszerzyć polecenie i kazać połączyć koronę cierniową oraz gwoździe z właściwymi częściami ciała. 
Plastikowa religia, Marianela Perelli i Pool Paolini
Co do części ciała, to podręcznik dla klasy trzeciej szkoły podstawowej w formie rebusu uczy, żeby nie patrzeć, nie myśleć i nie mówić o "zakrytych częściach ciała". I tu młodemu umysłowi grozi nie tylko problem natury seksualnej, ale też logicznej! 
Tak wygląda wychowanie katolickie młodzieży w polskiej świeckiej szkole za pieniądze podatników. Rodzice są oburzeni. Tylko czym? Średniowiecznością ideologii, niebezpiecznej dla zdrowia psychicznego młodego człowieka i nieprzystającej do współczesnej kultury? Czego się domagają? Fundamentalnych zmian katolicyzmu? Przecież zarówno zakaz stosowania antykoncepcji, całkowita nietolerancja dla osób homoseksualnych czy związków z reprezentantami islamu, nauka chorobliwej wstydliwości czy wpajanie poczucia winy wynikają bezpośrednio z nauk Kościoła Rzymskokatolickiego. To ich religia, ich wiara. Tego chcą uczyć swoje dzieci, zapisując je na katechezę. 
A może zamiast bulwersowania się treścią książek do religii, rodzice powinni przemyśleć sprzeczność w swojej postawie życiowej i nie potrafiąc zgodzić się na zawartą w podręczniku mowę nienawiści, krzewienie kłamstw pseudonaukowych oraz wichrowanie psychiki i naturalnej seksualności dzieci, po prostu odejść od Kościoła i przestać krzywić dzieci przez udział w katechezie? Katolik nie stosuje antykoncepcji, nie masturbuje się, nie uprawia seksu pozamałżeńskiego, nie rozwodzi i nie popiera związków gejowskich - jeśli uważasz, że to nieżyciowe, niepraktyczne, niemądre, trudne do zaakceptowania, chyba czas powiedzieć sobie: nie jestem katolikiem i uwolnić swoje dzieci od tej dwulicowej postawy.
Lekcje religii są nieobowiązkowe, a wypisanie z nich, nie skutkuje żadnymi konsekwencjami ze strony systemu oświaty. Zajmują one w planie aż dwie jednostki lekcyjne, które można dzieciom odjąć lub zastąpić czymś pożyteczniejszym. Religia odbywa się w szkole tylko na życzenie rodziców, obciążając budżet państwa. Gdy rodzice życzenia nie wyrażą, środki te będzie można przeznaczyć na dodatkowe lekcje języka obcego albo przegląd dentystyczny. Rezygnacja z lekcji religii - to chyba prostsze rozwiązanie niż reforma Kościoła.

14 września 2017

Problemy z religią w szkole

Zaczął się rok szkolny, a wraz z nim powraca problem przestrzegania zasad dotyczących organizacji lekcji religii i etyki w szkołach i przedszkolach publicznych.  

Przypominamy więc zasady i prosimy nauczycieli i rodziców o egzekwowanie obowiązujących przepisów:

  • religia/etyka w żadnej polskiej szkole publicznej nie są przedmiotami obowiązkowym;
  • religia i etyka powinny zostać umieszczone w planie lekcyjnym tak, by umożliwić chętnym uczestniczenie w obu tych przedmiotach; umieszczenie etyki i religii na początku lub końcu lekcji wynika z dobrej woli dyrekcji i właściwego rozpoznania warunków w danym przypadku;
  • liczba godzin religii w planie to 2 lekcyjne w tygodniu (można wnioskować o zmniejszenie tej liczby do biskupa - w przypadku religii rzymskokatolickiej - z powodu braku sal, przeładowanego planu, braku katechety), liczbę godzin etyki ustala dyrekcja szkoły;
  • etykę/religię (dowolnego wyznania) szkoła musi zorganizować na swoim terenie, gdy co najmniej 7 uczniów szkoły wyrazi chęć uczestniczenia w niej, natomiast przy choćby jednym chętnym organizuje się zajęcia międzyszkolne (przy dobrej woli dyrekcji także wewnątrzszkolne);
  • rodzic lub pełnoletni uczeń wyraża pisemne życzenie uczestnictwa w lekcjach religii/etyki;
  • raz złożone oświadczenie o uczestnictwie, nie musi być ponawiane z każdym nowym rokiem szkolnym;
  • zbieranie oświadczeń o tym, że uczeń nie będzie chodził na religię, zmuszanie rodzica do pisania zwolnienia z religii jest niezgodne z konstytucją,
  • dziecko można w dowolnym momencie roku szkolnego wypisać (składając pisemne oświadczenie) z tych przedmiotów lub zapisać na nie bez konsekwencji ze strony systemu oświaty;
  • dziecko niechodzące na religię musi mieć zapewnioną opiekę poza salą, w której odbywa się katecheza;
  • wyjście ze szkoły starszego dziecka, które zwyczajowo samo wraca do domu, po skończeniu obowiązkowych zajęć, w czasie, gdy inne dzieci mają religię, nie wymaga dodatkowej zgody rodzica;
  • ocena z religii/etyki liczy się do średniej, ale nie ma wpływu na promocję do kolejnej klasy;
  • uczeń nieuczęszczający na żaden z tych przedmiotów ma wpisywaną kreskę w miejscu oceny na świadectwie, formuła "zwolniony" jest niedopuszczalna;
  • w dzienniku, także elektronicznym, nie ma prawa być wpisywana nieobecność usprawiedliwiona ani zwolnienie na lekcjach religii, jeśli dziecko na nie nie zostało zapisane (nauczyciel lub administrator e-dziennika jest zobowiązany do zrobienia osobnych klas wirtualnych dla przedmiotów dodatkowych w tym religii i etyki), ani w planie lekcji, ani we frekwencji waszych dzieci nie powinna wyświetlać się religia;

Wszelkie wątpliwość należy wyjaśniać w oparciu o Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach publicznych wraz z późniejszymi zmianami. 

W przypadku przejawów łamania przepisów przez szkołę należy kontaktować się z właściwym kuratorium i Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Polecamy także interwencyjną działalność fundacji Wolność od Religii, która prowadzi akcję "Równość w Szkole" oraz facebookową grupą wsparcia "Nasze dzieci nie chodzą na religię". 

11 kwietnia 2017

Zmartwychwstanie

Ateiści, liczni, choć pewnie nie wszyscy, lubią Wielkanoc. I pewnie podobnie, jak przy świętowaniu przesilenia zimowego, ściągają z tego powodu na siebie cięgi oburzonych wyznawców Chrystusa. Jeśli więc lubicie nagotować żurku z białą kiełbasą i pomalować pisanki, nie żałujcie sobie tego. Warto uświadomić chrześcijan, że nie mają i nigdy nie mieli monopolu na to piękne Święto Wiosny. 

Ja też bawię się w Wielkanoc. Oczywiście bez krzty duchowości i boskiej obecności. Ktoś powie – hipokryzja! Ano nie! A dlaczego nie? Gdyż święto Wielkiej Nocy, podobnie jak angielskie Easter, czczono na długo przed narodzinami Jezusa. Jak to? - spyta oburzony katolik. A tak to, że nie istnieje takie religijne święto w naszym kalendarzu, które nie zostałoby wymyślone i wciśnięte w kalendarz w miejsce wcześniejszego święta kultów "pogańskich", zaś wszelkie ulubione przez lud tradycje i obrzędy okazały się silniejsze niż, łatwe do zastąpienia nowymi, mity i wierzenia. Wyplenienie więc z umysłu wiary w mistykę, wcale nie zmusza mnie do zarzuceniu farbowania jajek... Traktuję to podobnie, jak tradycję robienia Marzanny przez polskie dzieci, Marzanny, która była przecież przedchrześcijańskim demonem śmierci. Ciekawe, że Kościół tak mocno potępia Halloween, a lanie wosku w Andrzejki i topienie czy palenie Marzanny, nawet jeśli wywołują niepokój w zabobonnych umysłach kleru, to nie powodują owych histerycznych reakcji medialnych, z jakimi mamy do czynienie co roku przed nocą duchów. 
Jajko, a nawet pisanka, zając, baranek, oblewanie się wodą, chrzan i rzeżucha… to wszystko tradycje i symbole dużo starsze niż religia chrześcijańska, która zaanektowała je, rozlewając się po Europie i próbując, jak widać nieskutecznie, wyplenić nawyki chrystianizowanej gwałtem ludności. 

Czymże jest więc dla mnie święto równonocy i czym było w wielu kulturach nim zyskało nową, bardzo zresztą bliską pierwotnej, symbolikę? Było świętem wiosny, odrodzenia, płodności, można się nawet pokusić o określenie – zmartwychwstania natury (i wyprowadzić literacką analogię postaci Chrystusa jako jej personifikacji). Po długiej zimie, która pod koniec wymuszała poszczenie (tak, post to nie jedynie wymysł Kościoła ku usprawnieniu ducha, a wynik odwiecznej konieczności związanej z wyczerpywaniem się zapasów i ograniczeń uboju), następował magiczny moment, kiedy to dzień zrównywał się z nocą i zaczynał się nowy cykl wegetacji. Jajka, woda, zając… miały zapewnić powrót wiosny, która pozwoli siać, zbierać, da przeżyć nowemu pokoleniu zwierząt, a tym samym ludziom.

Ślady tego prymitywnego, wynikającego z obserwacji natury święta znajdziemy w większości religii. Wywodzi się ono z czasu, gdy życie człowieka było podporządkowane cyklowi życia przyrody, gdy śledząc jej regularne przemiany próbował sobie odpowiedzieć na pierwsze filozoficzne pytania o naturę świata. Tworzył obrzędy, które miały mu dać wrażenie panowania nad przyrodą i potwierdzać zdolność przewidywania jej zjawisk i przemian, a gdy to okazało się chwiejne, zaczął przypisywać siłom natury cechy rozumne i celowe, by w końcu wymyślić sobie bogów na swoje podobieństwo. Bogowie ewoluowali, jak wszystko, co człowiek stworzył, aż do tych postaci, które znamy z czasów historycznych i współczesnych.
W moim świętowaniu wracam więc do początku i oddaję hołd naturze, imponującej, przerażającej i wszechpotężnej, choć całkowicie bezrozumnej, bezdusznej i zupełnie obojętnej na nas, jej maleńką i niewiele znaczącą część, która ma jednak niepospolitą zdolność - podziwiania.

Analogie między rozmaitymi tradycjami pogańskimi z różnych zakątków świata, żydowską Paschą a świętem Zmartwychwstania Pańskiego, jak powinno się po chrześcijańsku nazywać Wielkanoc, nasuwają bardzo ciekawe refleksje i pozwalają zrozumieć, jak z prób oswojenia i zrozumienia natury rodziły się wierzenia, a potem zmieniały się w coraz to bardziej alegoryczne wyobrażenia, jak ewoluowała w umyśle człowieka i w kulturze postać religii. Zachęcam wszystkich do takich poszukiwań, w wierzących do podjęcia próby zrozumienia, skąd wzięli się bogowie. 


Dorota Mentecka-Janek


pisanki - pradawny symbol witalności i płodności 



31 marca 2017

Czy można przekonać olbrzymów?

Rozwój intelektualny i moralny nie jest możliwy bez stawiania sobie trudnych pytań i szukania na nie odpowiedzi. Na tym powinno w dużej mierze polegać wychowanie w rodzinie, ale przede wszystkim w systemie edukacji - na samodzielnym rozważaniu przez młodzież dylematów, które stawiali sobie filozofowie od zarania dziejów, na budowaniu swoich własnych świadomych systemów wartości, uczeniu się rozumienia postaw innych niż nasza własna, podejmowaniu dyskusji w kwestiach światopoglądowych i etycznych, kwestionowaniu tego, co przyjęte a niesprawdzające się.

Dobrą okazję do tego stanowią lekcje etyki w szkole. Zaś doskonałym wsparciem dydaktycznym jest nowa propozycja książkowa wydana przez Fundację Wolność do Religii. 


"Czy można przekonać olbrzymów?" nie jest książką do czytania, nie jest to też książka, która daje odpowiedzi i gotową wiedzę. Wypełniona znaczącymi, zmuszającymi do myślenia rysunkami i korespondującymi z nimi, pojedynczymi pytaniami, inspiruje odbiorcę do stawiania sobie ważnych pytań i rozważania ich samodzielnie lub w grupie dyskutantów. Propozycja zainteresować powinna dorosłych w ich drodze samodoskonalenia, a głównie rodziców i nauczycieli, którzy szukają ciekawych materiałów wspierających edukację filozoficzną swoich dzieci. 


Rozważania, do których prowokuje książka mogą pomóc nie tylko zrozumieć świat, zbudować samego siebie, ale także wstrząsnąć tym, co, trwając na mocy bezrefleksyjnie przyjętej tradycji, może hamować i niszczyć. Zdolność zadziwiania się, stawiania pytań i szukania odpowiedzi to coś, co wyróżnia człowieka spośród innych zwierząt i dzięki czemu osiągnęliśmy tak wysoki poziom rozwoju cywilizacyjnego. W wychowaniu kolejnych pokoleń nie wolno nam zaniedbać nauki samodzielnego i krytycznego myślenia.


Nie uczmy więc dzieci przyjmowania bezrefleksyjnie norm i zachowań, ale zachęcajmy je  do nieustannego rozważania, kwestionowania, zastanawiania się, aby przez całe życie budowały świadomość świata, siebie, zachowań innych ludzi, a któregoś dnia może uda im się przekonać olbrzymów... 


Dorota Mentecka-Janek


28 marca 2017

Rekolekcje - obiekcje

Czas rzymskokatolickich rekolekcji wielkopostnych jest czasem budzącym liczne kontrowersje. Nie chodzi tu nawet o zdanie niewierzących i innowierców, którzy nagle czują się dziwnie nieswojo, gdy ich dzieci okazują się dla szkoły kłopotliwe. Kontrowersje budzi tu nie tyle fakt dominacji jednego wyznania, na którą trudno cokolwiek poradzić, ile kwestia przestrzegania prawa. 
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej w sprawie warunków i sposobu organizacji religii w publicznych przedszkolach i szkołach:

§ 10. 
1. Uczniowie uczęszczający na naukę religii uzyskują trzy kolejne dni zwolnienia z zajęć szkolnych w celu odbycia rekolekcji wielkopostnych, jeśli religia lub wyznanie, do którego należą, nakłada na swoich członków tego rodzaju obowiązek. Pieczę nad uczniami w tym czasie zapewniają katecheci. Szczegółowe zasady dotyczące organizacji są przedmiotem odrębnych ustaleń między organizujący-mi rekolekcje a szkołą. 

2. O terminie rekolekcji dyrektor szkoły powinien być powiadomiony co najmniej miesiąc wcześniej. 

3. Jeżeli na terenie szkoły prowadzona jest nauka religii więcej niż jednego wyznania, kościoły i związki wyznaniowe powinny dążyć do ustalenia wspólnego terminu rekolekcji wielkopostnych. 

Tymczasem w Polsce, w wielu szkołach utarł się zwyczaj traktowania rekolekcji jako elementu obowiązkowego programu nauczania, wpisanego na stałe w roczny plan pracy szkoły. O żadnych zajęciach dydaktycznych w tych dniach najczęściej nie ma mowy. Co więcej, nauczanie religijne, a nieraz nawet msza oraz spowiedź, odbywają się częstokroć na terenie szkoły. Rodzicom, którzy oponują, szkoła oferuje dla ich pociech jedynie opiekę, choć zgodnie z treścią rozporządzenia nic nie usprawiedliwia (z wyjątkiem ogłoszenia dni wolnych pozostających w dyspozycji dyrekcji), całkowitego zaniechania w tych dniach prowadzenia normalnych zajęć edukacyjnych. 

Wychowawcy i nauczyciele przedmiotowi są zobowiązani do opieki nad uczniami podczas rekolekcji. Pozostaje to nie tylko w sprzeczności z zacytowanym fragmentem rozporządzenia, które wspomina tylko o roli katechetów, ale łamie Art. 53  pkt 6 "Konstytucji RP" 

Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych. 

oraz "Ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania" Art. 6, pkt 2:

Nie wolno zmuszać obywateli do niebrania udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych ani do udziału w nich

Większości szkół publicznych nauczycieli o zdanie nie pyta, a niewielu jest tak odważnych, by zaprotestować, zaś większość nie widzi problemu w tej utrwalonej tradycją praktyce łamania prawa i stosowania przymusu religijnego. Jak inaczej można bowiem nazwać traktowanie wyznania jako oczywistości? A tym są ogólnoszkolne rekolekcje. Nikt wcześniej nie zbiera od opiekunów pisemnych deklaracji, nie pyta o to, ile dzieci będzie chciało uczestniczyć w trzydniowej katechizacji. Rekolekcje rzymskokatolickie są traktowane jak twardy fakt, o którym się informuje. 

Oczywiście rodzic ma wybór. Może dziecko zostawić na świetlicy, gdzie nie powinno być poddawane religijnej indoktrynacji nawet w tych dniach. Może dziecku napisać usprawiedliwienie i zrobić mu dni wolne... Nie zbliży się jednak w ten sposób do przestrzegania przepisów prawa ani do realizacji marzenia o tolerancji różnorodności światopoglądowej, którą każdemu Polakowi gwarantuje Konstytucja. Ona jedna, bo rzeczywistość społeczna, szczególnie w sferze publicznej, wygląda tak, jakby ci, którzy powinni stać na straży przestrzegania prawa, albo go nie znali, albo kompletnie nie szanowali.
Dorota Mentecka-Janek



kolorowanka wielkopostna


18 stycznia 2017

Po śmierci zostanę... czyli co zrobić z ciałem, gdy nas już nie będzie

Życie po śmierci nie istnieje. Wiara w to, że świadomość może istnieć jako dusza i bytować gdzieś po śmierci organizmu, bez związku z materią jest po prostu mrzonką. Przyjęcie zaś takiego przekonania zmienia całkowicie podejście moralne do kwestii pochówku. Pośmiertne posiadanie własnego kawałka ziemi na cmentarzu z nagrobkiem z cennego kamienia, nawiedzanego przez pamiętającą rodzinę, która będzie zapalać na nim lampki pamięci i stawiać kwiaty, szorować z wosku i zamiatać z liści, staje się nawet nie tyle obojętne, co sprzeczne z poglądem o śmierci jako końcu życia. Racjonalistę pogodzonego z tym, że po śmierci przestanie być, cmentarze mogą przerażać, nie czymś mistycznym ani makabrycznym, ale kwestią całkowitej niepraktyczności ich istnienia, całe połacie ziemi pełne kamiennych płyt i krzyży. Znam starszych ludzi, którzy od prawie 20 lat utrzymują swój grób, opłacając miejsce, ale też pieląc, czyszcząc i odwiedzając  go regularnie... Może to jakaś metoda na oswajanie śmierci... a może jakaś straszna odmiana depresji... 

Postanowiłam zebrać dla Was sposoby, jak po śmierci można stać się czymś dobrym, czymś praktycznym i pożytecznym. Śmierć skończy Wasze świadome życie, ale może być też pięknym podsumowaniem Waszej humanistycznej postawy. 

HONOROWE DAWSTWO NARZĄDÓW

Nie żyjąc, możemy uratować życie innego człowieka. Możemy poprawić jakość tego życia, przedłużyć je lub posłużyć terapii, w szczególnych przypadkach ofiarujemy komuś po prostu drugie życie. Może nie tyle my, co genialni lekarze, ale za ich sprawą część nas, bezrozumna, lecz bardzo przydatna będzie żyła dłużej niż my.
Zgodnie z polskim prawem każda osoba, która nie zgłosiła za życia sprzeciwu w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów, jest traktowana jako potencjalny dawca narządów po śmierci. Przeszkodą okazuje się jednak często rodzina zmarłego. Warto nosić w portfelu deklarację woli. Można zgłosić się po specjalną plastikową kartę do fundacji i instytucji, które zajmują się promowaniem dawstwa i przeszczepów. Popularne są także sylikonowe bransoletki i tatuaże z pętlą przypominającą matematyczny znak nieskończoności zniekształcony jednostronnie w serce. Jednak oprócz formy wyrazu naszej woli, jaką wybierzemy za życia, najważniejsze jest tu poinformowanie wszystkich najbliższych o decyzji, jaką powzięliśmy, gdyż w tym przypadku, to oni ostatecznie wyrażą zgodę na transplantację. 

ŚWIADOMA DONACJA ZWŁOK

Plan numer dwa, nie wyklucza się z planem numer jeden. Gdy nic z nas nie przyda się już żyjącym, możemy poświęcić całą resztę nauce. Studenci uczelni medycznych muszą się na czymś wprawiać. Potrzebują zwłok do sekcji, do preparatów, które pokażą im, jak zbudowane są tkanki, komórki poszczególnych narządów. Na zwłokach dokonuje się eksperymentów, które pchają medycynę naprzód. Przez całe wieki człowiek był tajemnicą dla samego siebie, bo autopsja była zakazana. Możliwość zajrzenia do środka dokonała ogromnego postępu w badaniu, leczeniu, profilaktyce zdrowia i wiedzy o nas samych. 
Aby zostać dawcą zwłok po śmierci nie możemy liczyć na bliskich. Procedura jest tu bardzo jasna. Na stronach internetowych lub w sekretariatach uczelni medycznych można pobrać specjalny formularz. Należy go wypełnić i, co bardzo ważne, potwierdzić notarialnie. Tu również informujemy bliskich o naszej woli, zaś notarialnie potwierdzone oświadczenie składamy na wybranej uczelni. Po naszej śmierci, zwłoki zostaną odebrane przez uczelnię. Uroczystości pogrzebowe w takim przypadku odbywają się po dwóch latach, koszty ponosi uczelnia, a skremowane szczątki spoczywają w zbiorowej mogile hojnych donatorów. Nie ma jednak żadnego problemu, żeby rodzina urządziła sobie dowolne pożegnanie wcześniej i nawet ustanowiła grób czy miejsce w kolumbarium, w którym pochowa jakąś relikwię, dajmy na to: romantyczny pukiel włosów, jeśli nie podziela naszego zdania o obojętności wobec miejsca pochówku.

PO ŚMIERCI CHCĘ BYĆ DRZEWEM

Mamy w Polsce pewien problem z uwolnieniem się z odwiecznych zabobonów. Pewnie w związku z tym, tak trudno jest zmienić prawo o pochówku, obowiązujące niezmiennie od 1959 roku. W Polsce każdy zmarły musimy mieć grób, musi zostać pochowany. Skremowanych zwłok (prochy nie niosą zagrożeń epidemiologicznych) nie wolno przechowywać w urnie w domu czy rozsypać na polanie, nad morzem czy w lesie. Wielka to szkoda, gdyż taki romantyczny scenariusz "pogrzebu" pociąga bardzo wiele osób. To piękny symbol powrotu do natury, który czeka nas wszystkich, obojętnie, czy staniemy się pożywką dla bakterii i owadów jako pożywne gnijące w ziemi mięsko, czy też zmienimy się w gaz podczas spalania i kupkę prochu. Pamiętać trzeba o tym, że nawet jeśli wykona się wolę zmarłego i rozsypie prochy, to i tak trzeba mieć wykupione miejsce w kolumbarium czy w grobie na cmentarzu i dokonać pochówku pustej urny. Poza tym działanie takie, jako nielegalne, zagrożone jest karą aresztu lub grzywny. 
Obecnie coraz chętniej urny z prochami chowa się w kolumbariach. Jest to duża oszczędność miejsca, rozwiązanie skromne i estetyczne, które zmienia zwyczaje kultu zmarłych w Polsce.

Pięknym rozwiązaniem, które reklamuje już kilka polskich zakładów pogrzebowych jest bio urna, z której po śmierci, przy udziale naszych prochów, wyrośnie wybrane drzewo (lub inna roślina). 



Potrzeba jeszcze wielu lat, by taka forma pochówku została spopularyzowana i by powstały parki, w których te drzewa będą mogły faktycznie wzrastać. Czyż nie wspaniale byłoby ofiarować swoje szczątki jako pożywkę, nawóz dla organizmu tak potrzebnego światu, jak drzewo? Produkujące tlen, którym oddychają zwierzęta, oczyszczające powietrze z dwutlenku węgla, dające miejsce do życia, pożywienie i cień całej rzeszy drobnych organizmów, a tak niewiele różniące się swoim DNA od nas, ludzi?

BŁYSKOTKA

Ostatni przykład daleki jest od powyższych, szczytnych ideałów, jest w nim coś próżnego, ale i intymnego zarazem. Podaję go jako ciekawostkę. W niektórych krajach prochy po śmierci można przetworzyć w diament. Podobno są i w Polsce firmy, które robią coś takiego. Oczywiście i tutaj nie unikniemy obowiązku pochówku przynajmniej części prochów lub pustej urny. Taki "szlachetny" kamień można oprawić w biżuterię i nosić szczątki zmarłego ze sobą.


Słyszy się: "żeby tylko było komu na grób iść, znicz zapalić", "daleko mam swoich pochowanych, kto ich tam odwiedza?", "jak umrę, chodź na groby dziadków, bo jak ty nie zadbasz, to nikt nie zadba", "pochowaj mnie tu, żeby rodzina była blisko i komu o grób dbać"... Pamięć o zmarłym nie przekłada się na dbanie o grób. Potężny grobowiec czy bogaty pomnik rzadko pokrywa się z szacunkiem do zmarłego za życia. Polskie cmentarze to parki próżności, a program transplantologii wstrzymują zabobonne wierzenia Polaków. Może czas zweryfikować swój stosunek do tradycyjnego pochówku i kultu grobów?
Są zmarli, o których myślimy, choć nie byliśmy na ich grobach i jeśli się zastanowimy głęboko, to istnienie ich grobu jest bez znaczenia. Przykład prawie uniwersalny: Freddie Mercury, którego ćwierć wieku po śmierci kochają tłumy fanów, znających go za życia i nie, a który nie ma grobu, bo tak chciał. Istnienie grobu nie wzmocni pamięci o naszych bliskich, a czy jego brak może sprawić, że zapomnimy o kimś, kto był częścią naszego życia i o kim pamięć żyć będzie póki my żyjemy?


Dorota Mentecka-Janek

05 stycznia 2017

Dlaczego nie chrzcimy dzieci?

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może ujrzeć królestwa Bożego - tym słowom oraz opisowi działania, któremu miał się poddać trzydziestoletni Jezus, napotkawszy Jana nazwanego Chrzcicielem, jednego z licznych mesjaszów swoich czasów, przypisuje się genezę chrztu. 

Czymże jest ten magiczny rytuał polegający na zanurzeniu człowieka w wodzie, a dziś już tylko na pokropieniu nią czoła? Według Kościoła Katolickiego jest on duchowym aktem śmierci, pogrzebania i ponownych narodzin w Jezusie. Człowiek powtarza niejako śmierć Jezusa, by jak on zmartwychwstać, choć w odróżnieniu od niego jedynie duchowo, w tym wydarzeniu. Gest ten jest zarazem wyznaniem wiary, jak i darem wiary, oświeceniem w Duchu Świętym. 

Jak domyślają się nawet chrześcijanie, sama woda nie może mieć tego rodzaju mocy, gdyż jest jedynie płynnym związkiem dwóch pierwiastków, którego używamy regularnie do mycia głowy i zanurzania w nim naszego ciała, nie ryzykując przypadkowym ochrzczeniem się. Wierzący muszą więc widzieć mistyczną moc chrztu nie w wodzie, a w słowach wypowiadanych w czasie aktu oraz w samej woli bycia ochrzczonym. Niektóre odłamy chrześcijańskie uznają na tej podstawie chrzest w Duchu, który ma polegać na samoochrzeczeniu poprzez modlitwę i pragnienie bycia chrześcijaninem. 

Dlaczego więc chrzci się dzieci, które nie mogą mieć woli należenia do wspólnoty religijnej i woli zmartwychwstania w Chrystusie, a nawet woli bycia ubranym w niewygodne białe wdzianko i moczenia głowy publicznie? 

W 202 roku Septymiusz Sewer, wybrany wcześniej przez żołnierzy cesarzem rzymskim, zakazał konwersji na chrześcijaństwo i judaizm. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że rygory mają moc odwrotną do zamierzonej. Zakaz zawsze wywołuje opór, dlatego nigdy nie posiądzie siły propagandy czy nawet edukacji. Rosnąca w siłę sekta chrześcijańska wymyśliła bowiem sposób na obejście radykalnego prawa. Skoro przejście dorosłych na nową religię ma być karane, trzeba chrzcić niemowlęta. Zrodzone i wychowane w wierze, ochrzczone niemal od urodzenia, nie będą wszakże konwertytami, zaś coraz popularniejsza pod jarzmem rzymskiej okupacji herezja judaistyczna zyska tłumy wyznawców. Tak Septymiusz, chcąc zdusić niebezpieczne trendy społeczne w zarodku, umocnił niechcący pozycję sekty obiecującej ludności zniewolonego narodu wolność... po śmierci. To nie koniec ironii tej historii, bowiem to Septymiusz rozpoczął odbudowę (nota bene zburzonego przez samego siebie) Bizancjum, a jego plan podchwyci w przyszłości Konstantyn Wielki, przemianowując niedoszłe dzieło Sewera na Konstantynopol i czyniąc je stolicą nowej oficjalnej religii, tak uparcie zwalczanej przez swoich poprzedników na tronie cesarstwa. 

Trudno uznać chrzest za wyznanie wiary, kiedy dotyczy on dziecka. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne wydaje się, aby chrzest był przyczyną wiary, jej darem, jak twierdzi Kościół. Jakże bowiem wytłumaczyć całą rzeszę ludzi, którzy mimo otrzymania tego daru wiary, dorastając, zyskując świadomość, ucząc się i zaczynając myśleć samodzielnie, spostrzegają w końcu brak boga, niemożliwość jego istnienia lub choćby kwestionują formę, jaką bogu nadał Kościół Katolicki? Przecież zmyto z nich grzech pierworodny i oświecono ich, jakże więc mogą wrócić do stanu, w którym bóg nie istnieje? 

Kto dzisiaj wierzy w mistykę chrztu, w to, że za sprawą wody i słowa dokonują się ponowne narodziny człowieka? Kto wierzy, że kąpiel i wierszyk mogą zapewnić zbawienie? Kto wierzy, że bez chrztu trafia się w nicość, otchłań, do piekła... a może tylko do czyśćca, o którym nie ma słowa w Biblii, bo Kościół wymyślił go w XII wieku, żeby zarobić na odpustach? W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że w XVIII wieku Kościół doszedł do wniosku, że dusze zmarłych dzieci nieochrzczonych znajdują się w otchłani, ale papież Benedykt XVI uznał to za niesprawdzoną „hipotezę teologiczną” i od kilku lat Kościół głosi, że istnieją "poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei, że dzieci zmarłe bez chrztu doznają zbawienia i zażywają błogosławionego szczęścia". Myślę, że podobne „poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei” kazały wymyślić czyściec i dogmat o niepokalanym poczęciu i wiecznym dziewictwie. „Podstawy do nadziei” nie brzmią jednak ani trochę poważnie w świecie weryfikowalnej nauki. 

Mimo działań Kościoła, usilnie palącego na stosach milowe kroki ludzkiej myśli, w tym dzieła swoich najwierniejszych przecież duchownych (np. Mikołaja Kopernika) czy nawet ich samych, żywcem (np. Giordano Bruno), mimo zaprzeczania początkowo odkryciom geograficznym (by potem wykorzystać je okrutnie), które po raz pierwszy ukazały świat niezgodny z Pismem Świętym, mimo bronienia się przed rewolucją naukową, teorią doboru naturalnego, odkryciami paleontologicznymi i antropologicznymi, podbojem kosmosu, tłumaczeniem Biblii na języki narodowe i jej analizie przez zwykłych ludzi, wbrew Inkwizycji, stosom i zakazom, człowiek jest nadal tym samym stworzeniem, którym był u zarania gatunku – bytem ciekawym, pytającym i szukającym odpowiedzi. Powszechność edukacji, swobodny przepływ informacji naukowych, globalizacja, indywidualizm i dobrobyt... sprawiły, że Kościołowi coraz trudniej przekonać ludzi, że cokolwiek w jego założeniach, regułach, historii, a nade wszystko w wierzeniach trzyma się kupy. 

Nawet w Polsce, gdzie Kościół Katolicki należy dziś nie tyle do porządku wierzeń, co tradycji, w ostatnich latach spada tendencja do chrzczenia dzieci. Argumenty są bardzo różne. Coraz więcej z nas jest po prostu ateistami i niechrzczenie jest dla nas naturalne. Coraz więcej z nas występuje z Kościoła nie tylko z powodu niewiary, ale i niezgody na działanie Kościoła poza prawem (brak jasnego rozliczania dochodów, systemu opodatkowania, chronienie sieci księży pedofilów), obłudy duchownych i coraz nachalniejszej ingerencji Episkopatu w życie publiczne i prywatne obywateli. Coraz więcej z nas, chce aby ich dzieci miały w dorosłym życiu wolny wybór – pasji, zawodu, partnera, miejsca do życia, a także światopoglądu i przynależności do wszelkich grup, także wyznaniowych. Wiele osób wierzących zaczyna rozumieć, że narzucenie niemowlęciu swojej religii jest tyranią. Natomiast pokutujący pogląd „ochrzcijmy, najwyżej potem zrezygnuje” okazał się chybiony w zderzeniu z rzeczywistością i trudnościami, jakie Kościół Katolicki w Polsce czyni osobom chcących wystąpić z jego struktur. Jest to bowiem jedyna instytucja, na którą organy władzy państwowej, a w tym Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, nie mają żadnego wpływu. Kościół bowiem, nawykły do zupełnego braku logiki i swobodnej interpretacji prawa, nie widzi powodu, aby wymazać ze swych ksiąg osoby deklarujące wystąpienie. Obawia się chyba, że jak nie będzie to zapisane, to wszechwiedzący Pan Bóg może zapomnieć, że „raz katolik, zawsze katolik” i komu należy się piekło... a może jedynie o to, że nagle okaże się kolosem na glinianych nogach, siłą znacznie wątlejszą niż ta, która rości sobie prawo do miliardów złotych rocznie z polskiego budżetu i wpływu na polską rzeczywistość, powołując się na statystyki ochrzczonych, czyli zapisanych do Kościoła.  

Jednym z efektów tej tendencji jest internetowa grupa „Nie chrzczę” powstała na Facebooku, jako miejsce wsparcia osób, które rozumieją, że chrzest dziecka nie daje nic, poza zawyżaniem faktycznej liczby wiernych Kościoła Katolickiego oraz stratą pieniędzy, tak prywatnych, jak i publicznych. Reprezentanci trzech tysięcy rodzin polskich dołączyli do tej pory do grupy, by wzajemnie wpierać się w świeckim wychowaniu, racjonalnym myśleniu i walce z oporami środowiska przeciwko takiej reformie. Członkowie grupy wierzą, że od ich własnych decyzji i budowania własnego systemu wartości zależy przyszła zmiana kulturowa, zmiana na lepsze. Któregoś dnia pójdzie za nią zmiana prawa i religia stanie się sprawą całkowicie intymną, a nie niszczącą polskie prawodawstwo i nasycając relacje społeczne absurdalnymi konfliktami.

Dorota Mentecka-Janek



Powyższy artykuł miał premierę w najnowszym numerze "Nieco-dziennika etycznego", który w całości polecamy czytać na: http://renesansmedia.pl/