18 stycznia 2017

Po śmierci zostanę... czyli co zrobić z ciałem, gdy nas już nie będzie

Życie po śmierci nie istnieje. Wiara w to, że świadomość może istnieć jako dusza i bytować gdzieś po śmierci organizmu, bez związku z materią jest po prostu mrzonką. Przyjęcie zaś takiego przekonania zmienia całkowicie podejście moralne do kwestii pochówku. Pośmiertne posiadanie własnego kawałka ziemi na cmentarzu z nagrobkiem z cennego kamienia, nawiedzanego przez pamiętającą rodzinę, która będzie zapalać na nim lampki pamięci i stawiać kwiaty, szorować z wosku i zamiatać z liści, staje się nawet nie tyle obojętne, co sprzeczne z poglądem o śmierci jako końcu życia. Racjonalistę pogodzonego z tym, że po śmierci przestanie być, cmentarze mogą przerażać, nie czymś mistycznym ani makabrycznym, ale kwestią całkowitej niepraktyczności ich istnienia, całe połacie ziemi pełne kamiennych płyt i krzyży. Znam starszych ludzi, którzy od prawie 20 lat utrzymują swój grób, opłacając miejsce, ale też pieląc, czyszcząc i odwiedzając  go regularnie... Może to jakaś metoda na oswajanie śmierci... a może jakaś straszna odmiana depresji... 

Postanowiłam zebrać dla Was sposoby, jak po śmierci można stać się czymś dobrym, czymś praktycznym i pożytecznym. Śmierć skończy Wasze świadome życie, ale może być też pięknym podsumowaniem Waszej humanistycznej postawy. 

HONOROWE DAWSTWO NARZĄDÓW

Nie żyjąc, możemy uratować życie innego człowieka. Możemy poprawić jakość tego życia, przedłużyć je lub posłużyć terapii, w szczególnych przypadkach ofiarujemy komuś po prostu drugie życie. Może nie tyle my, co genialni lekarze, ale za ich sprawą część nas, bezrozumna, lecz bardzo przydatna będzie żyła dłużej niż my.
Zgodnie z polskim prawem każda osoba, która nie zgłosiła za życia sprzeciwu w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów, jest traktowana jako potencjalny dawca narządów po śmierci. Przeszkodą okazuje się jednak często rodzina zmarłego. Warto nosić w portfelu deklarację woli. Można zgłosić się po specjalną plastikową kartę do fundacji i instytucji, które zajmują się promowaniem dawstwa i przeszczepów. Popularne są także sylikonowe bransoletki i tatuaże z pętlą przypominającą matematyczny znak nieskończoności zniekształcony jednostronnie w serce. Jednak oprócz formy wyrazu naszej woli, jaką wybierzemy za życia, najważniejsze jest tu poinformowanie wszystkich najbliższych o decyzji, jaką powzięliśmy, gdyż w tym przypadku, to oni ostatecznie wyrażą zgodę na transplantację. 

ŚWIADOMA DONACJA ZWŁOK

Plan numer dwa, nie wyklucza się z planem numer jeden. Gdy nic z nas nie przyda się już żyjącym, możemy poświęcić całą resztę nauce. Studenci uczelni medycznych muszą się na czymś wprawiać. Potrzebują zwłok do sekcji, do preparatów, które pokażą im, jak zbudowane są tkanki, komórki poszczególnych narządów. Na zwłokach dokonuje się eksperymentów, które pchają medycynę naprzód. Przez całe wieki człowiek był tajemnicą dla samego siebie, bo autopsja była zakazana. Możliwość zajrzenia do środka dokonała ogromnego postępu w badaniu, leczeniu, profilaktyce zdrowia i wiedzy o nas samych. 
Aby zostać dawcą zwłok po śmierci nie możemy liczyć na bliskich. Procedura jest tu bardzo jasna. Na stronach internetowych lub w sekretariatach uczelni medycznych można pobrać specjalny formularz. Należy go wypełnić i, co bardzo ważne, potwierdzić notarialnie. Tu również informujemy bliskich o naszej woli, zaś notarialnie potwierdzone oświadczenie składamy na wybranej uczelni. Po naszej śmierci, zwłoki zostaną odebrane przez uczelnię. Uroczystości pogrzebowe w takim przypadku odbywają się po dwóch latach, koszty ponosi uczelnia, a skremowane szczątki spoczywają w zbiorowej mogile hojnych donatorów. Nie ma jednak żadnego problemu, żeby rodzina urządziła sobie dowolne pożegnanie wcześniej i nawet ustanowiła grób czy miejsce w kolumbarium, w którym pochowa jakąś relikwię, dajmy na to: romantyczny pukiel włosów, jeśli nie podziela naszego zdania o obojętności wobec miejsca pochówku.

PO ŚMIERCI CHCĘ BYĆ DRZEWEM

Mamy w Polsce pewien problem z uwolnieniem się z odwiecznych zabobonów. Pewnie w związku z tym, tak trudno jest zmienić prawo o pochówku, obowiązujące niezmiennie od 1959 roku. W Polsce każdy zmarły musimy mieć grób, musi zostać pochowany. Skremowanych zwłok (prochy nie niosą zagrożeń epidemiologicznych) nie wolno przechowywać w urnie w domu czy rozsypać na polanie, nad morzem czy w lesie. Wielka to szkoda, gdyż taki romantyczny scenariusz "pogrzebu" pociąga bardzo wiele osób. To piękny symbol powrotu do natury, który czeka nas wszystkich, obojętnie, czy staniemy się pożywką dla bakterii i owadów jako pożywne gnijące w ziemi mięsko, czy też zmienimy się w gaz podczas spalania i kupkę prochu. Pamiętać trzeba o tym, że nawet jeśli wykona się wolę zmarłego i rozsypie prochy, to i tak trzeba mieć wykupione miejsce w kolumbarium czy w grobie na cmentarzu i dokonać pochówku pustej urny. Poza tym działanie takie, jako nielegalne, zagrożone jest karą aresztu lub grzywny. 
Obecnie coraz chętniej urny z prochami chowa się w kolumbariach. Jest to duża oszczędność miejsca, rozwiązanie skromne i estetyczne, które zmienia zwyczaje kultu zmarłych w Polsce.

Pięknym rozwiązaniem, które reklamuje już kilka polskich zakładów pogrzebowych jest bio urna, z której po śmierci, przy udziale naszych prochów, wyrośnie wybrane drzewo (lub inna roślina). 



Potrzeba jeszcze wielu lat, by taka forma pochówku została spopularyzowana i by powstały parki, w których te drzewa będą mogły faktycznie wzrastać. Czyż nie wspaniale byłoby ofiarować swoje szczątki jako pożywkę, nawóz dla organizmu tak potrzebnego światu, jak drzewo? Produkujące tlen, którym oddychają zwierzęta, oczyszczające powietrze z dwutlenku węgla, dające miejsce do życia, pożywienie i cień całej rzeszy drobnych organizmów, a tak niewiele różniące się swoim DNA od nas, ludzi?

BŁYSKOTKA

Ostatni przykład daleki jest od powyższych, szczytnych ideałów, jest w nim coś próżnego, ale i intymnego zarazem. Podaję go jako ciekawostkę. W niektórych krajach prochy po śmierci można przetworzyć w diament. Podobno są i w Polsce firmy, które robią coś takiego. Oczywiście i tutaj nie unikniemy obowiązku pochówku przynajmniej części prochów lub pustej urny. Taki "szlachetny" kamień można oprawić w biżuterię i nosić szczątki zmarłego ze sobą.


Słyszy się: "żeby tylko było komu na grób iść, znicz zapalić", "daleko mam swoich pochowanych, kto ich tam odwiedza?", "jak umrę, chodź na groby dziadków, bo jak ty nie zadbasz, to nikt nie zadba", "pochowaj mnie tu, żeby rodzina była blisko i komu o grób dbać"... Pamięć o zmarłym nie przekłada się na dbanie o grób. Potężny grobowiec czy bogaty pomnik rzadko pokrywa się z szacunkiem do zmarłego za życia. Polskie cmentarze to parki próżności, a program transplantologii wstrzymują zabobonne wierzenia Polaków. Może czas zweryfikować swój stosunek do tradycyjnego pochówku i kultu grobów?
Są zmarli, o których myślimy, choć nie byliśmy na ich grobach i jeśli się zastanowimy głęboko, to istnienie ich grobu jest bez znaczenia. Przykład prawie uniwersalny: Freddie Mercury, którego ćwierć wieku po śmierci kochają tłumy fanów, znających go za życia i nie, a który nie ma grobu, bo tak chciał. Istnienie grobu nie wzmocni pamięci o naszych bliskich, a czy jego brak może sprawić, że zapomnimy o kimś, kto był częścią naszego życia i o kim pamięć żyć będzie póki my żyjemy?


Dorota Mentecka-Janek

05 stycznia 2017

Dlaczego nie chrzcimy dzieci?

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może ujrzeć królestwa Bożego - tym słowom oraz opisowi działania, któremu miał się poddać trzydziestoletni Jezus, napotkawszy Jana nazwanego Chrzcicielem, jednego z licznych mesjaszów swoich czasów, przypisuje się genezę chrztu. 

Czymże jest ten magiczny rytuał polegający na zanurzeniu człowieka w wodzie, a dziś już tylko na pokropieniu nią czoła? Według Kościoła Katolickiego jest on duchowym aktem śmierci, pogrzebania i ponownych narodzin w Jezusie. Człowiek powtarza niejako śmierć Jezusa, by jak on zmartwychwstać, choć w odróżnieniu od niego jedynie duchowo, w tym wydarzeniu. Gest ten jest zarazem wyznaniem wiary, jak i darem wiary, oświeceniem w Duchu Świętym. 

Jak domyślają się nawet chrześcijanie, sama woda nie może mieć tego rodzaju mocy, gdyż jest jedynie płynnym związkiem dwóch pierwiastków, którego używamy regularnie do mycia głowy i zanurzania w nim naszego ciała, nie ryzykując przypadkowym ochrzczeniem się. Wierzący muszą więc widzieć mistyczną moc chrztu nie w wodzie, a w słowach wypowiadanych w czasie aktu oraz w samej woli bycia ochrzczonym. Niektóre odłamy chrześcijańskie uznają na tej podstawie chrzest w Duchu, który ma polegać na samoochrzeczeniu poprzez modlitwę i pragnienie bycia chrześcijaninem. 

Dlaczego więc chrzci się dzieci, które nie mogą mieć woli należenia do wspólnoty religijnej i woli zmartwychwstania w Chrystusie, a nawet woli bycia ubranym w niewygodne białe wdzianko i moczenia głowy publicznie? 

W 202 roku Septymiusz Sewer, wybrany wcześniej przez żołnierzy cesarzem rzymskim, zakazał konwersji na chrześcijaństwo i judaizm. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że rygory mają moc odwrotną do zamierzonej. Zakaz zawsze wywołuje opór, dlatego nigdy nie posiądzie siły propagandy czy nawet edukacji. Rosnąca w siłę sekta chrześcijańska wymyśliła bowiem sposób na obejście radykalnego prawa. Skoro przejście dorosłych na nową religię ma być karane, trzeba chrzcić niemowlęta. Zrodzone i wychowane w wierze, ochrzczone niemal od urodzenia, nie będą wszakże konwertytami, zaś coraz popularniejsza pod jarzmem rzymskiej okupacji herezja judaistyczna zyska tłumy wyznawców. Tak Septymiusz, chcąc zdusić niebezpieczne trendy społeczne w zarodku, umocnił niechcący pozycję sekty obiecującej ludności zniewolonego narodu wolność... po śmierci. To nie koniec ironii tej historii, bowiem to Septymiusz rozpoczął odbudowę (nota bene zburzonego przez samego siebie) Bizancjum, a jego plan podchwyci w przyszłości Konstantyn Wielki, przemianowując niedoszłe dzieło Sewera na Konstantynopol i czyniąc je stolicą nowej oficjalnej religii, tak uparcie zwalczanej przez swoich poprzedników na tronie cesarstwa. 

Trudno uznać chrzest za wyznanie wiary, kiedy dotyczy on dziecka. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne wydaje się, aby chrzest był przyczyną wiary, jej darem, jak twierdzi Kościół. Jakże bowiem wytłumaczyć całą rzeszę ludzi, którzy mimo otrzymania tego daru wiary, dorastając, zyskując świadomość, ucząc się i zaczynając myśleć samodzielnie, spostrzegają w końcu brak boga, niemożliwość jego istnienia lub choćby kwestionują formę, jaką bogu nadał Kościół Katolicki? Przecież zmyto z nich grzech pierworodny i oświecono ich, jakże więc mogą wrócić do stanu, w którym bóg nie istnieje? 

Kto dzisiaj wierzy w mistykę chrztu, w to, że za sprawą wody i słowa dokonują się ponowne narodziny człowieka? Kto wierzy, że kąpiel i wierszyk mogą zapewnić zbawienie? Kto wierzy, że bez chrztu trafia się w nicość, otchłań, do piekła... a może tylko do czyśćca, o którym nie ma słowa w Biblii, bo Kościół wymyślił go w XII wieku, żeby zarobić na odpustach? W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że w XVIII wieku Kościół doszedł do wniosku, że dusze zmarłych dzieci nieochrzczonych znajdują się w otchłani, ale papież Benedykt XVI uznał to za niesprawdzoną „hipotezę teologiczną” i od kilku lat Kościół głosi, że istnieją "poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei, że dzieci zmarłe bez chrztu doznają zbawienia i zażywają błogosławionego szczęścia". Myślę, że podobne „poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei” kazały wymyślić czyściec i dogmat o niepokalanym poczęciu i wiecznym dziewictwie. „Podstawy do nadziei” nie brzmią jednak ani trochę poważnie w świecie weryfikowalnej nauki. 

Mimo działań Kościoła, usilnie palącego na stosach milowe kroki ludzkiej myśli, w tym dzieła swoich najwierniejszych przecież duchownych (np. Mikołaja Kopernika) czy nawet ich samych, żywcem (np. Giordano Bruno), mimo zaprzeczania początkowo odkryciom geograficznym (by potem wykorzystać je okrutnie), które po raz pierwszy ukazały świat niezgodny z Pismem Świętym, mimo bronienia się przed rewolucją naukową, teorią doboru naturalnego, odkryciami paleontologicznymi i antropologicznymi, podbojem kosmosu, tłumaczeniem Biblii na języki narodowe i jej analizie przez zwykłych ludzi, wbrew Inkwizycji, stosom i zakazom, człowiek jest nadal tym samym stworzeniem, którym był u zarania gatunku – bytem ciekawym, pytającym i szukającym odpowiedzi. Powszechność edukacji, swobodny przepływ informacji naukowych, globalizacja, indywidualizm i dobrobyt... sprawiły, że Kościołowi coraz trudniej przekonać ludzi, że cokolwiek w jego założeniach, regułach, historii, a nade wszystko w wierzeniach trzyma się kupy. 

Nawet w Polsce, gdzie Kościół Katolicki należy dziś nie tyle do porządku wierzeń, co tradycji, w ostatnich latach spada tendencja do chrzczenia dzieci. Argumenty są bardzo różne. Coraz więcej z nas jest po prostu ateistami i niechrzczenie jest dla nas naturalne. Coraz więcej z nas występuje z Kościoła nie tylko z powodu niewiary, ale i niezgody na działanie Kościoła poza prawem (brak jasnego rozliczania dochodów, systemu opodatkowania, chronienie sieci księży pedofilów), obłudy duchownych i coraz nachalniejszej ingerencji Episkopatu w życie publiczne i prywatne obywateli. Coraz więcej z nas, chce aby ich dzieci miały w dorosłym życiu wolny wybór – pasji, zawodu, partnera, miejsca do życia, a także światopoglądu i przynależności do wszelkich grup, także wyznaniowych. Wiele osób wierzących zaczyna rozumieć, że narzucenie niemowlęciu swojej religii jest tyranią. Natomiast pokutujący pogląd „ochrzcijmy, najwyżej potem zrezygnuje” okazał się chybiony w zderzeniu z rzeczywistością i trudnościami, jakie Kościół Katolicki w Polsce czyni osobom chcących wystąpić z jego struktur. Jest to bowiem jedyna instytucja, na którą organy władzy państwowej, a w tym Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, nie mają żadnego wpływu. Kościół bowiem, nawykły do zupełnego braku logiki i swobodnej interpretacji prawa, nie widzi powodu, aby wymazać ze swych ksiąg osoby deklarujące wystąpienie. Obawia się chyba, że jak nie będzie to zapisane, to wszechwiedzący Pan Bóg może zapomnieć, że „raz katolik, zawsze katolik” i komu należy się piekło... a może jedynie o to, że nagle okaże się kolosem na glinianych nogach, siłą znacznie wątlejszą niż ta, która rości sobie prawo do miliardów złotych rocznie z polskiego budżetu i wpływu na polską rzeczywistość, powołując się na statystyki ochrzczonych, czyli zapisanych do Kościoła.  

Jednym z efektów tej tendencji jest internetowa grupa „Nie chrzczę” powstała na Facebooku, jako miejsce wsparcia osób, które rozumieją, że chrzest dziecka nie daje nic, poza zawyżaniem faktycznej liczby wiernych Kościoła Katolickiego oraz stratą pieniędzy, tak prywatnych, jak i publicznych. Reprezentanci trzech tysięcy rodzin polskich dołączyli do tej pory do grupy, by wzajemnie wpierać się w świeckim wychowaniu, racjonalnym myśleniu i walce z oporami środowiska przeciwko takiej reformie. Członkowie grupy wierzą, że od ich własnych decyzji i budowania własnego systemu wartości zależy przyszła zmiana kulturowa, zmiana na lepsze. Któregoś dnia pójdzie za nią zmiana prawa i religia stanie się sprawą całkowicie intymną, a nie niszczącą polskie prawodawstwo i nasycając relacje społeczne absurdalnymi konfliktami.

Dorota Mentecka-Janek



Powyższy artykuł miał premierę w najnowszym numerze "Nieco-dziennika etycznego", który w całości polecamy czytać na: http://renesansmedia.pl/