30 września 2018

"Kler" - pierwsze wrażenia

Nie jest to recenzja i nie zawiera "spoilerów". 
To tylko krótka refleksja na gorąco po obejrzeniu "Kleru".

Wczoraj w jednym z toruńskich multipleksów wyświetlano „Kler” jedenaście razy na dużej sali, przy pełnej widowni. Publika raczej starsza, niemal nie żarła, czyli chyba kulturalna, skupiona, reagująca. Po seansie podniosły się brawa. Zastanawiałam się, ilu z tych ludzi na drugi dzień pójdzie do swojego kościoła, da na tacę, zapisze jeszcze swe bezwolne dzieci do tak skompromitowanej instytucji. Przez chwilę miałam przebłysk szaleństwa, gdy powoli schodziłam po schodach wraz z milczącym tłumem, miałam chęć wykrzyknąć im rozwiązanie. Ale sam film powinien wystarczyć tym gotowym, tym rozumnym, Smarzowski wskazał im jedyną drogę do zachowania człowieczeństwa, gdy już całej zgniłej struktury nie da się naprawić, ruszyć, zreformować. A nie da się i czas przestać się oszukiwać w tym względzie, drodzy katolicy. Kościół się nie zmieni na lepsze i jedyna droga, by było kiedykolwiek lepiej, to porzucić go. Ja zrobiłam to 20 lat temu. Nigdy wprawdzie z własnej woli nie należałam i nie należałabym do Kościoła katolickiego, ale chyba tylko to świadome przejście od bardzo złej religii do areligijności pozwoliło mi poznać siłę własnego człowieczeństwa, moralność, którą trzeba wypracować samemu, ale która ma szansę zaistnieć bez cienia obłudy, gdyż, jak mówi jeden z bohaterów "Kleru", nie można długo stać jedną nogą na pomoście, a drugą na łodzi. 
Ten film wcale Kościoła nie obraża, nie oczernia, on pokazuje rzeczywistość Kościoła, którą wszyscy znają i która nie wiedzieć czemu niektórym nie przeszkadza, podczas gdy obłuda, oszustwo, fałsz musi przeszkadzać, musi budzić niezgodę! Jest w tej prostej, niemal znanej nam wszystkim opowieści wielkie pragnienie, by człowiek w momencie, gdy staje przed pokusą, przed sprawdzianem, przed decyzją, która może go kosztować wszystko, okazywał się Człowiekiem a nie sk*rwysynem, bo choć to ten drugi z perspektywy interesów najczęściej wygrywa, to moralnym zwycięzcą jest pierwszy. W poprzednich filmach Smarzowski nie wierzył za bardzo w Człowieka, pokazywał zło, które jest w nas i które historia wydobywa raz po raz na powierzchnię. Ale w tym obrazie jest  nadzieja i wiara w siłę moralną Człowieka. 
Gdybyśmy żyli w innym klimacie społeczno-politycznym, ten film mógłby stanowić pewne zbiorowe katharsis, rozpocząć ważną debatę publiczną, ale obawiam się, że Polacy nie dojrzeli do rewolucji światopoglądowej i będą jeszcze długo tkwić w obłudzie i przymykać oko na zło i głupotę. Hipokryzja, dokarmiana przez wieki zarówno przez Kościół, jak i kolejne polityczne propagandy, stała się u nas cechą narodową. Nie wiem, jak leczy się z hipokryzji, ale budzące refleksję kino może być dobrym początkiem...