13 listopada 2017

Świecka szkoła i prawa rodziców

Jakbyś się czuł wyznawco Chrystusa, gdybym jako nauczycielka powiedziała Twojemu przedszkolakowi, że opowieść o narodzinach Jezuska to zwykła bajeczka, że Jezus nie był żadnym bogiem albo że wcale nie istniał? Jakbyś się czuł wierzący w Boga (i jego antytezę) katoliku, gdybym bawiła się z twoim dzieckiem w odwracanie i niszczenie krzyży? Albo pozawiązywałabym dzieciom tefiliny (tak, ty nawet możesz nie wiedzieć co to) i tałesy i nauczyła faktycznej treści przykazań, jakie dostał biblijny Żyd Mojżesz od Jahwe? Albo niegrzecznym mówiłbym, że po śmierci zostaną dżdżownicą, a jak będą mnie słuchać, to może kiedyś odrodzą się jako Budda? Albo gdybyśmy wyznaczyli przy pomocy kompasu położenie Mekki i pomodlili się po arabsku do Allaha na malutkich dywanikach (kompasy i dywaniki proszę przynieść na jutro!)? No bo co to wszystko komu szkodzi?
Nie dość działa wyobraźnia? To może tak: a jakbym twojemu uczulonemu na orzechy i kakao dziecku dała czekoladę z orzechami, bo wszystkie dzieci częstuję po równo, więc tak głupio i jemu nie dać, a w końcu czy raz jeden może zaszkodzić?
Nie sprzeciwiałbyś się? Nie złościł? Nie oburzał?
To dlaczego, kiedy jako matka proszę w świeckiej, publicznej placówce oświatowej o nieindoktrynowanie mojego dziecka treściami godzącymi w mój światopogląd, uważasz mnie za „stwarzającą problemy” i „szukającą dziury w całym”? Nie mam prawa oburzać się, gdy moje dziecko zostaje zabrane bez pytania mnie o zgodę na rzymskokatolicką mszę, albo kiedy ma na plastyce wykonać rzymskokatolicki krzyż, albo kiedy ma wziąć udział w scenicznej afirmacji narodzin zbawiciela i wielbić w słowach świętą rodzinę? To nie jest moja wiara, jak twoją nie jest buddyzm, judaizm, islam i setki innych… Mówisz, że to przecież mu nie szkodzi – jedne dzieci jedzą słodycze albo mięso, bo taka jest wola rodziców, inne nie, a ty nie masz prawa mówić rodzicowi „ale co to szkodzi, niech zje”. Jednym dzieciom rodzice wkładają od urodzenia do głowy wiarę w siły nadprzyrodzone i mówią, że to nic nie szkodzi, a inni uważają, że to jednak bardzo szkodzi, szczególnie nieświadomym dzieciom. I polskie prawo jednym i drugim daje niepodzielną władzę wobec swoich dzieci, aby o takich sprawach decydować.
Poza nienaruszalnością roli rodzica w kwestii wychowania religijnego, polskie przedszkola i szkoły publiczne muszą też stosować się do konstytucyjnej zasady neutralności światopoglądowej, nie powinny promować żadnej z religii, gdyż tylko w ten sposób żadnej nie będą dyskryminowały. W wielu placówkach tak jednak nie jest. Stawia to rodziców niekatolickich przed bardzo trudnymi dylematami – czy dziecka nie posłać do szkoły/przedszkola, czy pozwolić faszerować je treściami, które uważam za szkodliwe? Czy zwrócić nauczycielowi uwagę i narazić się na jego nieprzyjemną reakcję, czy stosować jakieś niewygodne uniki? Dzieci niekatolickie są narażone na ostracyzm, izolację, dyskryminację tylko dlatego, że nauczyciele nie widzą niczego niestosownego w forsowaniu własnych wierzeń w programie nauczania. 
A wystarczyłoby tak niewiele – postępować zgodnie z prawem i zachować bezstronność religijną, zostawiając wychowanie dzieci w tym zakresie rodzicom. 


Konstytucja RP
Art 25.
1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione.
2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych (...)
Art. 48. Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Art. 53. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami.