30 października 2018

Tęczowy... różaniec

Tęczowy Piątek był akcją skierowana do polskich szkół w celu walki z homofobią i nauki tolerancji, głównie wobec osób o innej orientacji seksualnej czy "niestandardowej płci". Pierwotnie miał się on odbywać w około 200 szkołach, jednak po reakcji Ministerstwa Edukacji Narodowej, potępieniu przez Episkopatu Polski i groźbach ze strony środowisk konserwatywnych część dyrektorów zrezygnowała z udziału w akcji. W akcji promującej tolerancję wobec inności drugiego człowieka i przekazującej wiedzę o tym, że ludzie są różni. 

Statystycznie w każdej klasie jest co najmniej jeden uczeń o innej orientacji seksualnej. Statystycznie w każdej szkole pracuje co najmniej kilka osób nieheteronormatywnych. Miałam w klasie osobę, którą znałam pod męskim imieniem, a która po uzyskaniu pełnoletności skorygowała płeć i dziś jest kobietą. Miałam nauczyciela geja. Nie wiem, czy jestem w stanie wyobrazić sobie dramaty, które przeżywali przez to, w jak nietolerancyjnym otoczeniu przyszło im się urodzić. 

Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało media i szkoły, że organizowanie Tęczowego Piątku bez zgody rodziców to łamanie prawa. Ministerstwo uznało i ogłosiło, że orientacja seksualna to "wartość", a nie fakt. Ministerstwo Edukacji zignorowało tym samym wiedzę powszechną i osiągnięcia nauki. Ministerstwo dało znać, że postawa tolerancyjna, choć ujęta w programie oświatowym, nie musi dotyczyć homoseksualistów (choć polskie prawo zakazuje dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, tak jak na płeć, wyznanie, niepełnosprawność itd.). Ministerstwo rozumie rodziców, którzy chcą uczyć dzieci, że gejów można poniżać i gnębić w szkole, jeśli ich system wartości nie zezwala na akceptację lub choćby chłodną obojętność. 

Przy okazji Tęczowego Piątku powołano się na trzy kwestie prawne. Jedna to fakt, że o działalności stowarzyszeń i organizacji na terenie szkoły musi współdecydować rada rodziców (w znanych mi przypadkach Tęczowy Piątek organizowali uczniowie lub nauczyciele, zgoda rady rodziców nie była więc wymagana). Druga, że udział ucznia we wszelkich pozaprogramowych akcjach ("tolerancja" jest w programie) musi mieć wyraźną zgodę rodzica, gdyż - i tu kłania się trzecie kwestia, wynikająca z Konstytucji - rodzice mają wyłączne prawo do decydowania o wychowaniu światopoglądowym swoich dzieci (to, że Maria Konopnicka była lesbijką, a Jarosław Iwaszkiewicz gejem to nie światopogląd, a fakty, podobnie jak fakt, że niektórzy ludzie żyją w związkach jednopłciowych, zgodnie ze swoją naturalną orientacją). 
Tą opinią MEN ukręcił sobie bicz i to nie tylko na siebie, ale i na kolejnego aktora tej tragifarsy - Episkopat Polski, który karkołomnym sądem potępił "promocję środowisk LGBT" w szkole. 

W facebookowych społecznościach "Nie chrzczę" i "Nasze dzieci nie chodzą na religię" rodzice dzieci szkolnych każdego dnia donoszą o odgórnie narzucanych szkolnych wyjściach na msze, o dniach papieskich, o święceniu tego czy owego, o celebracjach wizyt dostojników kościelnych, o rekolekcjach organizowanych w szkole, o ściennych gazetkach propagujących wierzenia katolików, balach wszystkich świętych, wykonywaniu różańców, krzyży czy portretów świętych w ramach plastyki... W szkołach, które z założenia, jako publiczne, mają być równościowe, nie dyskryminować nikogo, nie propagować żadnej religii/ideologii i szanować wyłączne prawo rodzica do wychowania światopoglądowego dziecka. W szkołach, których historyczna misja polegała na wypieraniu ciemnoty, zabobonu przez oświatę, naukę. Każdego dnia jakaś polska szkoła łamie prawo do wolności wyznania i wolności wychowania religijnego. A jednak na szkolne msze rzymskokatolickie odbywające się kosztem lekcji i bez pisemnych zgód rodziców MEN nie reaguje w mediach, podczas gdy w obliczu incydentalnej lekcji tolerancji straszy dyrektorów wyciągnięciem konsekwencji zawodowych... 

W dziwnym kraju żyjemy, gdzie system oświaty i rząd akceptują publiczną promocję ideologii, która wyklucza i potępia, a nie chcą otworzyć się na uczenie młodzieży akceptacji różnorodności i praw człowieka. 
Na szczęście piękne i odważne gesty młodzieży dają światełko nadziei na lepszy świat. 

Podobny obraz
Plakat "Przekażmy sobie znak pokoju". Kampania Przeciw Homofobii

30 września 2018

"Kler" - pierwsze wrażenia

Nie jest to recenzja i nie zawiera "spoilerów". 
To tylko krótka refleksja na gorąco po obejrzeniu "Kleru".

Wczoraj w jednym z toruńskich multipleksów wyświetlano „Kler” jedenaście razy na dużej sali, przy pełnej widowni. Publika raczej starsza, niemal nie żarła, czyli chyba kulturalna, skupiona, reagująca. Po seansie podniosły się brawa. Zastanawiałam się, ilu z tych ludzi na drugi dzień pójdzie do swojego kościoła, da na tacę, zapisze jeszcze swe bezwolne dzieci do tak skompromitowanej instytucji. Przez chwilę miałam przebłysk szaleństwa, gdy powoli schodziłam po schodach wraz z milczącym tłumem, miałam chęć wykrzyknąć im rozwiązanie. Ale sam film powinien wystarczyć tym gotowym, tym rozumnym, Smarzowski wskazał im jedyną drogę do zachowania człowieczeństwa, gdy już całej zgniłej struktury nie da się naprawić, ruszyć, zreformować. A nie da się i czas przestać się oszukiwać w tym względzie, drodzy katolicy. Kościół się nie zmieni na lepsze i jedyna droga, by było kiedykolwiek lepiej, to porzucić go. Ja zrobiłam to 20 lat temu. Nigdy wprawdzie z własnej woli nie należałam i nie należałabym do Kościoła katolickiego, ale chyba tylko to świadome przejście od bardzo złej religii do areligijności pozwoliło mi poznać siłę własnego człowieczeństwa, moralność, którą trzeba wypracować samemu, ale która ma szansę zaistnieć bez cienia obłudy, gdyż, jak mówi jeden z bohaterów "Kleru", nie można długo stać jedną nogą na pomoście, a drugą na łodzi. 
Ten film wcale Kościoła nie obraża, nie oczernia, on pokazuje rzeczywistość Kościoła, którą wszyscy znają i która nie wiedzieć czemu niektórym nie przeszkadza, podczas gdy obłuda, oszustwo, fałsz musi przeszkadzać, musi budzić niezgodę! Jest w tej prostej, niemal znanej nam wszystkim opowieści wielkie pragnienie, by człowiek w momencie, gdy staje przed pokusą, przed sprawdzianem, przed decyzją, która może go kosztować wszystko, okazywał się Człowiekiem a nie sk*rwysynem, bo choć to ten drugi z perspektywy interesów najczęściej wygrywa, to moralnym zwycięzcą jest pierwszy. W poprzednich filmach Smarzowski nie wierzył za bardzo w Człowieka, pokazywał zło, które jest w nas i które historia wydobywa raz po raz na powierzchnię. Ale w tym obrazie jest  nadzieja i wiara w siłę moralną Człowieka. 
Gdybyśmy żyli w innym klimacie społeczno-politycznym, ten film mógłby stanowić pewne zbiorowe katharsis, rozpocząć ważną debatę publiczną, ale obawiam się, że Polacy nie dojrzeli do rewolucji światopoglądowej i będą jeszcze długo tkwić w obłudzie i przymykać oko na zło i głupotę. Hipokryzja, dokarmiana przez wieki zarówno przez Kościół, jak i kolejne polityczne propagandy, stała się u nas cechą narodową. Nie wiem, jak leczy się z hipokryzji, ale budzące refleksję kino może być dobrym początkiem...