Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może ujrzeć królestwa Bożego - tym słowom oraz opisowi działania, któremu miał się poddać trzydziestoletni Jezus, napotkawszy Jana nazwanego Chrzcicielem, jednego z licznych mesjaszów swoich czasów, przypisuje się genezę chrztu.
Czymże jest ten magiczny rytuał polegający na zanurzeniu człowieka w wodzie, a dziś już tylko na pokropieniu nią czoła? Według Kościoła Katolickiego jest on duchowym aktem śmierci, pogrzebania i ponownych narodzin w Jezusie. Człowiek powtarza niejako śmierć Jezusa, by jak on zmartwychwstać, choć w odróżnieniu od niego jedynie duchowo, w tym wydarzeniu. Gest ten jest zarazem wyznaniem wiary, jak i darem wiary, oświeceniem w Duchu Świętym.
Jak domyślają się nawet chrześcijanie, sama woda nie może mieć tego rodzaju mocy, gdyż jest jedynie płynnym związkiem dwóch pierwiastków, którego używamy regularnie do mycia głowy i zanurzania w nim naszego ciała, nie ryzykując przypadkowym ochrzczeniem się. Wierzący muszą więc widzieć mistyczną moc chrztu nie w wodzie, a w słowach wypowiadanych w czasie aktu oraz w samej woli bycia ochrzczonym. Niektóre odłamy chrześcijańskie uznają na tej podstawie chrzest w Duchu, który ma polegać na samoochrzeczeniu poprzez modlitwę i pragnienie bycia chrześcijaninem.
Dlaczego więc chrzci się dzieci, które nie mogą mieć woli należenia do wspólnoty religijnej i woli zmartwychwstania w Chrystusie, a nawet woli bycia ubranym w niewygodne białe wdzianko i moczenia głowy publicznie?
W 202 roku Septymiusz Sewer, wybrany wcześniej przez żołnierzy cesarzem rzymskim, zakazał konwersji na chrześcijaństwo i judaizm. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że rygory mają moc odwrotną do zamierzonej. Zakaz zawsze wywołuje opór, dlatego nigdy nie posiądzie siły propagandy czy nawet edukacji. Rosnąca w siłę sekta chrześcijańska wymyśliła bowiem sposób na obejście radykalnego prawa. Skoro przejście dorosłych na nową religię ma być karane, trzeba chrzcić niemowlęta. Zrodzone i wychowane w wierze, ochrzczone niemal od urodzenia, nie będą wszakże konwertytami, zaś coraz popularniejsza pod jarzmem rzymskiej okupacji herezja judaistyczna zyska tłumy wyznawców. Tak Septymiusz, chcąc zdusić niebezpieczne trendy społeczne w zarodku, umocnił niechcący pozycję sekty obiecującej ludności zniewolonego narodu wolność... po śmierci. To nie koniec ironii tej historii, bowiem to Septymiusz rozpoczął odbudowę (nota bene zburzonego przez samego siebie) Bizancjum, a jego plan podchwyci w przyszłości Konstantyn Wielki, przemianowując niedoszłe dzieło Sewera na Konstantynopol i czyniąc je stolicą nowej oficjalnej religii, tak uparcie zwalczanej przez swoich poprzedników na tronie cesarstwa.
Trudno uznać chrzest za wyznanie wiary, kiedy dotyczy on dziecka. Jeszcze bardziej nieprawdopodobne wydaje się, aby chrzest był przyczyną wiary, jej darem, jak twierdzi Kościół. Jakże bowiem wytłumaczyć całą rzeszę ludzi, którzy mimo otrzymania tego daru wiary, dorastając, zyskując świadomość, ucząc się i zaczynając myśleć samodzielnie, spostrzegają w końcu brak boga, niemożliwość jego istnienia lub choćby kwestionują formę, jaką bogu nadał Kościół Katolicki? Przecież zmyto z nich grzech pierworodny i oświecono ich, jakże więc mogą wrócić do stanu, w którym bóg nie istnieje?
Kto dzisiaj wierzy w mistykę chrztu, w to, że za sprawą wody i słowa dokonują się ponowne narodziny człowieka? Kto wierzy, że kąpiel i wierszyk mogą zapewnić zbawienie? Kto wierzy, że bez chrztu trafia się w nicość, otchłań, do piekła... a może tylko do czyśćca, o którym nie ma słowa w Biblii, bo Kościół wymyślił go w XII wieku, żeby zarobić na odpustach? W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że w XVIII wieku Kościół doszedł do wniosku, że dusze zmarłych dzieci nieochrzczonych znajdują się w otchłani, ale papież Benedykt XVI uznał to za niesprawdzoną „hipotezę teologiczną” i od kilku lat Kościół głosi, że istnieją "poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei, że dzieci zmarłe bez chrztu doznają zbawienia i zażywają błogosławionego szczęścia". Myślę, że podobne „poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei” kazały wymyślić czyściec i dogmat o niepokalanym poczęciu i wiecznym dziewictwie. „Podstawy do nadziei” nie brzmią jednak ani trochę poważnie w świecie weryfikowalnej nauki.
Mimo działań Kościoła, usilnie palącego na stosach milowe kroki ludzkiej myśli, w tym dzieła swoich najwierniejszych przecież duchownych (np. Mikołaja Kopernika) czy nawet ich samych, żywcem (np. Giordano Bruno), mimo zaprzeczania początkowo odkryciom geograficznym (by potem wykorzystać je okrutnie), które po raz pierwszy ukazały świat niezgodny z Pismem Świętym, mimo bronienia się przed rewolucją naukową, teorią doboru naturalnego, odkryciami paleontologicznymi i antropologicznymi, podbojem kosmosu, tłumaczeniem Biblii na języki narodowe i jej analizie przez zwykłych ludzi, wbrew Inkwizycji, stosom i zakazom, człowiek jest nadal tym samym stworzeniem, którym był u zarania gatunku – bytem ciekawym, pytającym i szukającym odpowiedzi. Powszechność edukacji, swobodny przepływ informacji naukowych, globalizacja, indywidualizm i dobrobyt... sprawiły, że Kościołowi coraz trudniej przekonać ludzi, że cokolwiek w jego założeniach, regułach, historii, a nade wszystko w wierzeniach trzyma się kupy.
Nawet w Polsce, gdzie Kościół Katolicki należy dziś nie tyle do porządku wierzeń, co tradycji, w ostatnich latach spada tendencja do chrzczenia dzieci. Argumenty są bardzo różne. Coraz więcej z nas jest po prostu ateistami i niechrzczenie jest dla nas naturalne. Coraz więcej z nas występuje z Kościoła nie tylko z powodu niewiary, ale i niezgody na działanie Kościoła poza prawem (brak jasnego rozliczania dochodów, systemu opodatkowania, chronienie sieci księży pedofilów), obłudy duchownych i coraz nachalniejszej ingerencji Episkopatu w życie publiczne i prywatne obywateli. Coraz więcej z nas, chce aby ich dzieci miały w dorosłym życiu wolny wybór – pasji, zawodu, partnera, miejsca do życia, a także światopoglądu i przynależności do wszelkich grup, także wyznaniowych. Wiele osób wierzących zaczyna rozumieć, że narzucenie niemowlęciu swojej religii jest tyranią. Natomiast pokutujący pogląd „ochrzcijmy, najwyżej potem zrezygnuje” okazał się chybiony w zderzeniu z rzeczywistością i trudnościami, jakie Kościół Katolicki w Polsce czyni osobom chcących wystąpić z jego struktur. Jest to bowiem jedyna instytucja, na którą organy władzy państwowej, a w tym Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, nie mają żadnego wpływu. Kościół bowiem, nawykły do zupełnego braku logiki i swobodnej interpretacji prawa, nie widzi powodu, aby wymazać ze swych ksiąg osoby deklarujące wystąpienie. Obawia się chyba, że jak nie będzie to zapisane, to wszechwiedzący Pan Bóg może zapomnieć, że „raz katolik, zawsze katolik” i komu należy się piekło... a może jedynie o to, że nagle okaże się kolosem na glinianych nogach, siłą znacznie wątlejszą niż ta, która rości sobie prawo do miliardów złotych rocznie z polskiego budżetu i wpływu na polską rzeczywistość, powołując się na statystyki ochrzczonych, czyli zapisanych do Kościoła.
Jednym z efektów tej tendencji jest internetowa grupa „Nie chrzczę” powstała na Facebooku, jako miejsce wsparcia osób, które rozumieją, że chrzest dziecka nie daje nic, poza zawyżaniem faktycznej liczby wiernych Kościoła Katolickiego oraz stratą pieniędzy, tak prywatnych, jak i publicznych. Reprezentanci trzech tysięcy rodzin polskich dołączyli do tej pory do grupy, by wzajemnie wpierać się w świeckim wychowaniu, racjonalnym myśleniu i walce z oporami środowiska przeciwko takiej reformie. Członkowie grupy wierzą, że od ich własnych decyzji i budowania własnego systemu wartości zależy przyszła zmiana kulturowa, zmiana na lepsze. Któregoś dnia pójdzie za nią zmiana prawa i religia stanie się sprawą całkowicie intymną, a nie niszczącą polskie prawodawstwo i nasycając relacje społeczne absurdalnymi konfliktami.
Dorota Mentecka-Janek
Powyższy artykuł miał premierę w najnowszym numerze "Nieco-dziennika etycznego", który w całości polecamy czytać na: http://renesansmedia.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz