Życie po śmierci nie istnieje. Wiara w to, że świadomość może istnieć jako dusza i bytować gdzieś po śmierci organizmu, bez związku z materią jest po prostu mrzonką. Przyjęcie zaś takiego przekonania zmienia całkowicie podejście moralne do kwestii pochówku. Pośmiertne posiadanie własnego kawałka ziemi na cmentarzu z nagrobkiem z cennego kamienia, nawiedzanego przez pamiętającą rodzinę, która będzie zapalać na nim lampki pamięci i stawiać kwiaty, szorować z wosku i zamiatać z liści, staje się nawet nie tyle obojętne, co sprzeczne z poglądem o śmierci jako końcu życia. Racjonalistę pogodzonego z tym, że po śmierci przestanie być, cmentarze mogą przerażać, nie czymś mistycznym ani makabrycznym, ale kwestią całkowitej niepraktyczności ich istnienia, całe połacie ziemi pełne kamiennych płyt i krzyży. Znam starszych ludzi, którzy od prawie 20 lat utrzymują swój grób, opłacając miejsce, ale też pieląc, czyszcząc i odwiedzając go regularnie... Może to jakaś metoda na oswajanie śmierci... a może jakaś straszna odmiana depresji...
Postanowiłam zebrać dla Was sposoby, jak po śmierci można stać się czymś dobrym, czymś praktycznym i pożytecznym. Śmierć skończy Wasze świadome życie, ale może być też pięknym podsumowaniem Waszej humanistycznej postawy.
HONOROWE DAWSTWO NARZĄDÓW
Nie żyjąc, możemy uratować życie innego człowieka. Możemy poprawić jakość tego życia, przedłużyć je lub posłużyć terapii, w szczególnych przypadkach ofiarujemy komuś po prostu drugie życie. Może nie tyle my, co genialni lekarze, ale za ich sprawą część nas, bezrozumna, lecz bardzo przydatna będzie żyła dłużej niż my.
Zgodnie z polskim prawem każda osoba, która nie zgłosiła za życia sprzeciwu w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów, jest traktowana jako potencjalny dawca narządów po śmierci. Przeszkodą okazuje się jednak często rodzina zmarłego. Warto nosić w portfelu deklarację woli. Można zgłosić się po specjalną plastikową kartę do fundacji i instytucji, które zajmują się promowaniem dawstwa i przeszczepów. Popularne są także sylikonowe bransoletki i tatuaże z pętlą przypominającą matematyczny znak nieskończoności zniekształcony jednostronnie w serce. Jednak oprócz formy wyrazu naszej woli, jaką wybierzemy za życia, najważniejsze jest tu poinformowanie wszystkich najbliższych o decyzji, jaką powzięliśmy, gdyż w tym przypadku, to oni ostatecznie wyrażą zgodę na transplantację.
ŚWIADOMA DONACJA ZWŁOK
Plan numer dwa, nie wyklucza się z planem numer jeden. Gdy nic z nas nie przyda się już żyjącym, możemy poświęcić całą resztę nauce. Studenci uczelni medycznych muszą się na czymś wprawiać. Potrzebują zwłok do sekcji, do preparatów, które pokażą im, jak zbudowane są tkanki, komórki poszczególnych narządów. Na zwłokach dokonuje się eksperymentów, które pchają medycynę naprzód. Przez całe wieki człowiek był tajemnicą dla samego siebie, bo autopsja była zakazana. Możliwość zajrzenia do środka dokonała ogromnego postępu w badaniu, leczeniu, profilaktyce zdrowia i wiedzy o nas samych.
Aby zostać dawcą zwłok po śmierci nie możemy liczyć na bliskich. Procedura jest tu bardzo jasna. Na stronach internetowych lub w sekretariatach uczelni medycznych można pobrać specjalny formularz. Należy go wypełnić i, co bardzo ważne, potwierdzić notarialnie. Tu również informujemy bliskich o naszej woli, zaś notarialnie potwierdzone oświadczenie składamy na wybranej uczelni. Po naszej śmierci, zwłoki zostaną odebrane przez uczelnię. Uroczystości pogrzebowe w takim przypadku odbywają się po dwóch latach, koszty ponosi uczelnia, a skremowane szczątki spoczywają w zbiorowej mogile hojnych donatorów. Nie ma jednak żadnego problemu, żeby rodzina urządziła sobie dowolne pożegnanie wcześniej i nawet ustanowiła grób czy miejsce w kolumbarium, w którym pochowa jakąś relikwię, dajmy na to: romantyczny pukiel włosów, jeśli nie podziela naszego zdania o obojętności wobec miejsca pochówku.
PO ŚMIERCI CHCĘ BYĆ DRZEWEM
Mamy w Polsce pewien problem z uwolnieniem się z odwiecznych zabobonów. Pewnie w związku z tym, tak trudno jest zmienić prawo o pochówku, obowiązujące niezmiennie od 1959 roku. W Polsce każdy zmarły musimy mieć grób, musi zostać pochowany. Skremowanych zwłok (prochy nie niosą zagrożeń epidemiologicznych) nie wolno przechowywać w urnie w domu czy rozsypać na polanie, nad morzem czy w lesie. Wielka to szkoda, gdyż taki romantyczny scenariusz "pogrzebu" pociąga bardzo wiele osób. To piękny symbol powrotu do natury, który czeka nas wszystkich, obojętnie, czy staniemy się pożywką dla bakterii i owadów jako pożywne gnijące w ziemi mięsko, czy też zmienimy się w gaz podczas spalania i kupkę prochu. Pamiętać trzeba o tym, że nawet jeśli wykona się wolę zmarłego i rozsypie prochy, to i tak trzeba mieć wykupione miejsce w kolumbarium czy w grobie na cmentarzu i dokonać pochówku pustej urny. Poza tym działanie takie, jako nielegalne, zagrożone jest karą aresztu lub grzywny.
Obecnie coraz chętniej urny z prochami chowa się w kolumbariach. Jest to duża oszczędność miejsca, rozwiązanie skromne i estetyczne, które zmienia zwyczaje kultu zmarłych w Polsce.
Pięknym rozwiązaniem, które reklamuje już kilka polskich zakładów pogrzebowych jest bio urna, z której po śmierci, przy udziale naszych prochów, wyrośnie wybrane drzewo (lub inna roślina).
Potrzeba jeszcze wielu lat, by taka forma pochówku została spopularyzowana i by powstały parki, w których te drzewa będą mogły faktycznie wzrastać. Czyż nie wspaniale byłoby ofiarować swoje szczątki jako pożywkę, nawóz dla organizmu tak potrzebnego światu, jak drzewo? Produkujące tlen, którym oddychają zwierzęta, oczyszczające powietrze z dwutlenku węgla, dające miejsce do życia, pożywienie i cień całej rzeszy drobnych organizmów, a tak niewiele różniące się swoim DNA od nas, ludzi?
BŁYSKOTKA
Ostatni przykład daleki jest od powyższych, szczytnych ideałów, jest w nim coś próżnego, ale i intymnego zarazem. Podaję go jako ciekawostkę. W niektórych krajach prochy po śmierci można przetworzyć w diament. Podobno są i w Polsce firmy, które robią coś takiego. Oczywiście i tutaj nie unikniemy obowiązku pochówku przynajmniej części prochów lub pustej urny. Taki "szlachetny" kamień można oprawić w biżuterię i nosić szczątki zmarłego ze sobą.
Słyszy się: "żeby tylko było komu na grób iść, znicz zapalić", "daleko mam swoich pochowanych, kto ich tam odwiedza?", "jak umrę, chodź na groby dziadków, bo jak ty nie zadbasz, to nikt nie zadba", "pochowaj mnie tu, żeby rodzina była blisko i komu o grób dbać"... Pamięć o zmarłym nie przekłada się na dbanie o grób. Potężny grobowiec czy bogaty pomnik rzadko pokrywa się z szacunkiem do zmarłego za życia. Polskie cmentarze to parki próżności, a program transplantologii wstrzymują zabobonne wierzenia Polaków. Może czas zweryfikować swój stosunek do tradycyjnego pochówku i kultu grobów?
Są zmarli, o których myślimy, choć nie byliśmy na ich grobach i jeśli się zastanowimy głęboko, to istnienie ich grobu jest bez znaczenia. Przykład prawie uniwersalny: Freddie Mercury, którego ćwierć wieku po śmierci kochają tłumy fanów, znających go za życia i nie, a który nie ma grobu, bo tak chciał. Istnienie grobu nie wzmocni pamięci o naszych bliskich, a czy jego brak może sprawić, że zapomnimy o kimś, kto był częścią naszego życia i o kim pamięć żyć będzie póki my żyjemy?
Dorota Mentecka-Janek
Wspaniale napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńJakże otwarty umysł ma autor.
Podziwiam.
Dało mi trochę do myślenia, dało mi więcej "odwagi" w głębszym niż dotąd rozmyślaniu.
Dziękuję.
Dziękuję za ten artykuł. Moje rozmyślania o tym co niebawem kiedyś nastąpi mają już utorowaną ścieżkę.
OdpowiedzUsuńJa myślałem jeszcze o czymś innym, co chyba nawet jest praktykowane w niektórych krajach Europy. Pochówek na łonie natury, w lesie, pod drzewem. Najlepiej bez ubrania i w tekturowej trumnie, żeby jak "najpłynniej" przejść w nowe formy biologiczne. Taki rodzai swoistej reinkarnacji cząstek mojego ciała w inne życia ;)
OdpowiedzUsuń...super... :)
OdpowiedzUsuń