W niedzielę świat obiegła informacja o tym, że biskupi rwandyjscy przeprosili za rolę Kościoła katolickiego w ludobójstwie z 1994 roku. Rodziny przeszło 800 tysięcy ofiar doczekały się tego, na co czekały 22 lata. I to nie tylko one, ale cały świat. Tylko, czy po tylu latach świat pamięta, o jakich wydarzeniach mowa? A są to jedne z tych wydarzeń, o których świat nigdy nie powinien zapomnieć…
Rwanda to państwo we wschodniej Afryce, na terenie którego od wieków mieszkają 3 ludy: Hutu (stanowiący większość – nawet 90 %), Tutsi i Twa (niewielki odsetek ludności). Są to ludy, których odrębności nie potrafią wyjaśnić etnografowie i etnolodzy. Obiektywnie i w uproszeniu różni ich chyba tylko to, że historycznie: Twa to łowcy, Hutu – rolnicy, a Tutsi – hodowcy bydła. Współczesny podział na te trzy grupy jest natomiast sztuczny i dokonany przez kolonizatorów na podstawie cech morfologicznych oraz statutu materialnego ludności. Oznacza to, że obecna granica podziałów nie ma wiele wspólnego z pierwotnymi różnicami ludów zamieszkujących to terytorium.
Rwandę w 1885 roku skolonizowali Niemcy, natomiast po I wojnie światowej przypadła ona Belgom. Kolejni kolonizatorzy chętnie pielęgnowali podziały, przyznając władzę i wykształcenie wyselekcjonowanym przez siebie elitom Tutsi. W 1900 roku w Rwandzie pojawiły się pierwsze misje katolickie, których celem było jak najsilniejsze związanie się z i wpływanie na warstwy rządzące, aby w ten sposób rozprzestrzeniać nową „wiarę”. Kościół użył znakomitych i sprawdzonych już wielokrotnie chwytów, m. in. fundował edukację, służbę zdrowia czy wreszcie kanonizował, ku uciesze ludu, dwóch tubylczych biskupów. Dzielił i rządził. Dawał komu chciał, komu chciał – zabierał. Wszystko, co dobre otrzymywali bogatsi Tutsi, którzy stanowili warstwę rządzącą, Hutu byli traktowani jako robotnicy-wyrobnicy, natomiast Twa byli nic nieznaczącym "pigmenoidalnym marginesem społecznym".
Sytuacja zmieniła się po II wojnie światowej, gdy do Rwandy dotarło nowe pokolenie misjonarzy wraz z ideą demokratyzacji społeczeństwa. Zaczęli oni kwestionować zastane podziały. Co więcej, zaczęli wspierać młodych Hutu. W końcu to oni zaczęli się uczyć, kształcić. Aż w 1959 roku doszło do wybuchu powstania chłopskiego przeciwko władzy Tutsi, które przerodziło się w wojnę domową zakończoną przejęciem władzy przez Hutu. Wraz z końcem wojny upadła również koncepcja demokracji społecznej. Po wojnie role po prostu się odwróciły. Teraz to Hutu dyskryminowali Tutsi. Hutu wspierani przez Kościół, tak jak jeszcze niedawno Tutsi. Pozycja Kościoła katolickiego umocniła się jeszcze bardziej w porównaniu do sytuacji sprzed wojny. Nie byli rzadkością dostojnicy kościelni należący do partii rządzącej, a do najwyższych funkcji dopuszczane były tylko osoby nowowykształcone przez Kościół. Kościół posiadał faktyczną władzę również z mocy finansowania wszelkich sfer w Rwandzie: od edukacji, poprzez służbę zdrowia, aż do gospodarki.
Kościół katolicki od początku swojego istnienia w Rwandzie nie starał się zlikwidować podziałów, nierówności i dyskryminacji. Można śmiało powiedzieć, że pielęgnował je również w swoich strukturach. Po 1959 Tutsi mógł być księdzem, ale jedynie „zwykłym”, „szeregowym”. Nie mogli piąć się po stopniach hierarchii kościelnej. Jaskrawym przykładem jest postać Feliciana Murara, księdza, który otrzymał z Watykanu nominację na biskupa, ale pod naciskami biskupów rwandyjskich (Hutu) odrzucił ją.
W takiej atmosferze minęło 30 lat, podczas których dochodziło do konfliktów między Hutu i Tutsi, do mniejszych i większych rzezi. Wtedy ludzie szukali schronienia w kościołach. Zazwyczaj tam je znajdowali. Do czasu…
W 1990 roku zaczyna się kolejny etap konfliktu między Tutsi i Hutu - wojna domowa, wywołana przez partyzancką armię Tutsi (RFP - Rwandyjski Front Patriotyczny). W 1993 prezydent Habyarimana (Hutu) zostaje zmuszony przez sąsiednie kraje do podpisania porozumienia z partyzantami. Część Hutu traktuje je jako zdradę wartości swego ludu. 6 kwietnia 1994 prezydent ginie w zamachu, o który zostaje oskarżony RFP. Pochodzenie zamachowca do dziś nie jest znane, a patrząc na rozmach organizacyjny (m.in. zakup za państwowe pieniądze ogromnej ilości maczet z Chin czy szkolenia młodych Hutu w skutecznym zabijaniu nimi) wydarzeń , które miały miejsce następnego dnia można podejrzewać, że zamach był prowokacją przygotowaną przez radykalnych Hutu.
7 kwietnia podczas audycji w radio RTLM pada zaszyfrowane zdanie, będące hasłem do rozpoczęcia masakry: „Ściąć wysokie drzewa”, a w niecałe 100 dni w bestialski sposób życie traci przeszło 800 000 ludzi. W pierwszej kolejności mordowane są dzieci, kobiety, starcy i Tutsi związani z Kościołem katolickim. A Kościół rwandyjski w tym czasie… popiera ekstremistyczny rząd Hutu. Kościół rwandyjski przez te 100 dni (jak i pewnie w całej swej historii) nie dbał o swoich wiernych, o owieczki potrzebujące pasterza, a o swoje interesy. Dopiero po 10 dniach, po tysiącach śmierci Kościół wezwał do zaprzestania mordów, o które oskarżył zarówno radykalnych Hutu, jak i Tutsi z RFP. Po kolejnym miesiącu, gdy cała Rwanda spływała krwią niewinnych, Kościół zaapelował o zakończenie… wojny. Wojny domowej. Bo Kościół nie uznał tego za ludobójstwo, wciąż widząc równowagę we wzajemnym zabijaniu się Hutu i Tutsi.
W tym czasie w Watykanie papież Jan Paweł II zaapelował o zaprzestanie zbrodni. Modlił się i nawoływał. Ale chyba niezbyt głośno, bo nawoływanie jego nie dobiegło uszu rwandyjskich biskupów, rządu, nawet narodu. Może dlatego, że równocześnie zajęty był od dwóch lat równie mało słyszalnym nawoływaniem do zakończenia bratobójczej wojny w Bośni.
Wołania papieża nie słyszał naród rwandyjski. Słyszał za to audycje radia RTLM, które chętnie powoływało się na Boga. „Bóg pomoże Hutu zwalczyć wroga”. Propaganda Hutu grała Bogiem, jak Jokerem. Ona to, w połączeniu z milczeniem Kościoła, powodowała, że ludzie czynili zło dalej. Czuli, że Bóg legitymizuje tę władzę, więc i tę zbrodnię. Zdarzało się, że Hutu w jednym ręku z krzyżem, maczetą w drugiej katował na śmierć Tutsi. Po czym modlił się na mszy w kościele.
Kościoły stały się również miejscem masakry - dały schronienie przerażony wiernym Tutsi, by potem wydać ich na żer Hutu. Biali misjonarze ewakuowali się bezpiecznie, zostawiając kościoły pełne bezbronnych uciekinierów, otoczonych zabójcami. Księża Tutsi ginęli wraz z wiernymi, zaś księża Hutu wydawali bliźnich i pomagali ich mordować. W kościele w Nyange ukryło się 1500 osób. Proboszcz parafii, Athanasy Seromba, wyrzucił ich ze świątyni, gdy tę otoczyło uzbrojone w maczety wojsko. Przez kilka dni żołnierze wymordowywali dzieci, kobiety, mężczyzn szukających azylu w domu bożym, u bożego sługi. Na koniec, za namową Seromby zrównano kościół z ziemią. Rzeź przeżyła jedna osoba.
Seromba po „wojnie” uciekł z Rwandy i był ukrywany przez Kościół w kolejnych parafiach. Gdy został postawiony w stan oskarżenia przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy, Włochy pod presją Watykanu nie zgodziły się na jego ekstradycję. W końcu sam poddał się wyrokowi dożywotniego więzienia, ale nawet wtedy Kościół nie wyciągnął wobec niego konsekwencji prawa kanonicznego. Mógł dalej czynić swą posługę.
Podobnie Kościół odsuwał winę od sióstr benedyktynek – Consolate Muhangango i Julienne Mukabutera – skazanych na 15 i 12 lat więzienia za udział w innej masakrze.
Takich przykładów jest znacznie więcej. Oczywiście są z drugiej strony przykłady księży i zakonnic pomagających Tutsi, ginących z nimi. Jest ich niewiele i są raczej świadectwem wartości poszczególnych jednostek, osób, a nie cnót kleru katolickiego jako takiego. Kościół wielokrotnie potem powtarzał, że nie może odpowiadać za winy swych członków. Zapewne. Ale Rwandyjczycy twierdzą, ze Kościół katolicki był jedyną siłą, która mogła masakrze zapobiec. A jeśli nawet nie zapobiec, to na pewno ją zatrzymać.
Po 1994 roku w Rwandzie spada zaufanie do Kościoła katolickiego. Coraz mniej wiernych, chrztów, powołań. Coraz bardziej popularny staje się islam. Czy to właśnie te uciekające „dusze” skłoniły Kościół rwandyjski do tego, co uczynił w niedzielę?
20 listopada 2016 roku Konferencja Biskupów Katolickich w Rwandzie przeprosiła za rolę, jaką odegrał Kościół katolicki w ludobójstwie Tutsi i Hutu w 1994 roku. Za to, że członkowie Kościoła wspierali, planowali oraz dopuszczali się zbrodni podczas masakry na ludności tubylczej. Przeprosił słowami, którymi mógłby przeprosić za całą swoją historią. Za całe swoje istnienie:
"Przepraszamy za wszelkie krzywdy wyrządzone przez Kościół. Przepraszamy w imieniu wszystkich chrześcijan za wyrządzone przez nas zło w każdej formie. Żałujemy, że przedstawiciele Kościoła złamali przysięgę posłuszeństwa wobec Bożych przykazań."
Marta Mentecka
Po oglądnięciu filmu 'Shooting Dogs', jakieś 11 lat temu, nie jadłam przez dwa dni. Słyszałam o tym, co się tam działo, ale skala ludobójstwa przerosła moje najpotworniejsze wyobrażenia. Byłam wtedy w UK. Wówczas przyjaźniłam się z panem, pochodzącym z SA. Wtajemniczył mnie w kilka innych detali, wspominając właśnie o roli kościoła. Fakty te poznałam również z ust mego szwagra, Afrykańczyka, co przybliżyło mnie emocjonalnie do tematu.
OdpowiedzUsuńA teraz, gdy czytam 'przeprosiny', emocje i nudności wróciły... Hannah Arent przewraca się w grobie ze swoją nadal aktualną analizą!
Mentalność umysłów oligarchów kościelnych po prostu się nie zmieni, to już było, znamy te wyczyny. Dziękuję Ci Marta za ściągę z historii i przypomnienie.
Powiem Ci, że czasem mam dość już tych racjonalnych argumentów i humanistycznej propagandy, którą uprawiamy. Po przeczytaniu przeprosin mam ochotę wsiąść na rumaka, przywdziać mój kołczan i cwałem udać się na południe...